2013-08-20 15:41:28
BIEG ULTRA GRANIĄ TATR czyli..... 70 KILOMETRÓW, 5 000 W GÓRĘ i 4900 W DÓŁ...
Nie myślałem, że kiedykolwiek tego dokonam...
Chodząc od najmłodszych lat po Tatrach, postrzegałem te góry jako ogromne, majestatyczne a przede wszystkim-nieskończone, na których przejście potrzebnych jest wiele dni, tygodni a na całkowite ich poznanie- wręcz życia mało. To błogie poczucie „Tatr we mnie”,„moich wielkich Tatr” hodowałem zupełnie podświadomie przez dobrych 30 lat.Systematycznie odwiedzałem tą moją krainę- pieczar tatrzańskich, wspinaczkowych ścian, które bezczelnie zaglądają stawom w oczy, dżungli regli tatrzańskich a w końcu oglądałem te „moje Tatry” z różnych perspektyw. A to z Rdzawki, a to z Wielkiego Hocza, a to ze Spiskiego Hradu, a to z dziesiątków zawodów skialpinistycznych w Polsce i na Słowacji, a to z Maratonu Granią Gorców, a to znów biegnąć maratonem Granią Niskich Tatr na Słowacji. Czułem jak rośnie we mnie poczucie dumy z tych „moich Tatr” np. gdy „ciapowane” piwo wchłaniałem na schodkach Potravin (sklepu spożywczego) w Tatrzańskiej Jaworzynie, wracając dopiero co z przyjaciółmi z Lodowego Szczytu. I tak mijały lata.
To moje słodkie poczucie„nieskończonych Tatr”, lekko wytrąciła z równowagi pierwsza informacja jesienią2012 roku, że powstała idea przeprowadzenia ultra maratonu przez całe Polskie Tatry. Jak to? Przebiec w jeden dzień całe Tatry? Sprawa była tak irracjonalna i abstrakcyjna, że spokojnie wróciłem do swoich jesiennych zajęć. Jednak zaszczepiona myśl o takich gigantycznych zawodach kiełkowała nieprzyjemnie, powoli, niczym bluszcz, wijąc się wokół moich zwojów mózgowych. Kiedy okazało się że decyzja o biegu zapadła na dobre, zacząłem o tym myśleć „na poważnie”. W wyniku nawarstwienia wielu spraw, podjąłem bardzo bolesną decyzję. Odpuszczam w tym roku starty w zawodach ski alpinistycznych ale moim celem stanie się Bieg Ultra Granią Tatr. Dało mi to trochę luzu psychicznego i mogłem w miarę spokojnie, choć intensywnie przepracować sezon zimowy. Gdy w marcu miałem dyżur z TOPR w Dolinie 5 Stawów, zapadła decyzja o odpaleniu listy startowej. Wszyscy bywalcy „Piątki” zimą, wiedzą, że przy zawiejach i zamieciach śnieżnych złapać sieć internetową i ją utrzymać,graniczy z cudem. Pamiętam ten dzień jak dziś. „Pogoda internetowa” taka sobie.Po krótkiej wycieczce ski turowej wróciłem lekko zdenerwowany do schroniska. Przebieram się. Odpalam komputer i łącze się z siecią. Jest. Mam połączenie! Mija godzina12 w południe. Natychmiast wchodzę na stronę www.graniatatr.pli zaczynam wypełniać dane w formularzu. Nagle po rozmowie telefonicznej,dowiaduje się, że serwer padł, bo jest jego za duże obciążenie. Dreszcz emocji niczym foton, przemknął przez mój twardy dysk w głowie. Wynika, że jest ogromne zainteresowanie zawodami. – Niedobrze- powiedziałem do siebie, jednocześnie smutno spoglądając w stronę malutkiego okienka w dyżurce TOPR, które miałem totalnie zawiane śniegiem. Wiatr zaczynał cichutko wyć na zewnątrz, a ja czułem się przygnieciony lodowcem myśli, że może mi nie udać się zapisać. Odbieram telefon. Jest. Działa strona. Natychmiast próbuję połączyć się z netem- tym razem coś się ni udaję. Próbuję raz, drugi, trzeci. Mam. Jest godzina 12.25.Zapisuje się. Limit to 300 zgłoszeń. Hurra. Radość moja nie zna granic. Tym boleśniejszy był upadek z wysokości Euforii, gdy uprzejmy system zgłoszeniowy przysłał mi wiadomość. Witamy, Twoja rejestracja przebiegła pomyślnie. Twój numer to 356. Nieeeeeeee. Mała klitka w jakiej się znajdowałem wydała mi się więzieniem. Zacząłem szaleć. Czyżby moje decyzje o odpuszczeniu sezonu miały rozpłynąć się wraz topniejącym śniegiem na wiosnę a ja miałbym zostać „z niczym”? Byłem zdruzgotany. To był cios w samo serce. Zszedłem do schroniskowej jadalni. Zaparzyłem herbatę i patrzyłem przez zamarznięte szyby jak oddala się mój statek o nazwie „Hope”. Śnieg tego dnia kurzył mocniej i mocniej. Świat odrętwiał, a ja z nim. Zasnąłem.
Następnego dnia los się do mnie uśmiechnął. A dokładniej tym fizycznym przejawem obecności Opatrzności nad moim życiem, był głos w telefonie Moniki Strojny, który mi zakomunikował, że jako ratownik TOPR i członek TKN Tatra Team raczej powinienem się dostać na listę-gdyż organizator ma do dyspozycji 20 miejsc. A do tego nie muszę płacić i się kwalifikować. Mój świat a ja wraz z nim- powstaliśmy z popiołów „like a Phoenix from the ashes”. Słonce zajrzało do „Piątki” a ja chciałem natychmiast wystartować,zrobić trening, cokolwiek. Myśli rozrywały codzienność. Do Wodogrzmotów zjechałem na nartach, potem autem do Zakopanego. Jeszcze jakieś zimowe fuchy,koniec sezonu zimowego płynnie przeszedł w sezon przewodnicki wiosenno- letni.Zacząłem pisać kartki i robić plany na poszczególne tygodnie. Masa ludzi odwiedzająca Zakopane i łatwiej dostępne doliny- w tym patrzenie z bliska na „katorżniczą pracę” koni wiozących spocone, grube cielska do Moka- osłabiały mnie. Zacząłem mentalnie uciekać w wyższe partie „moich Tatr”. Na początku czerwca podjąłem decyzję by odstawić picie alkoholu- przyświecała mi jedna myśl. Mój umysł musi być jasny i czysty. Inaczej nie przebrnę tego biegu. Może taka dyscyplina była moim własnym narzuceniem sobie jakiejś „pracy nad sobą”, rekompensującej mi psychicznie to, że skoro inni zapisani na listę musieli przejść ciężkie biegi kwalifikacyjne to ja, jednocząc się z nimi, muszę jakoś „dostać w kość” wcześniej? Podjęta decyzja była słuszna. Zrzucanie kilogramów (w sumie ok 7), systematyczne treningi, pozytywne nakręcanie się i motywowanie, doprowadziły mnie do stanięcia „oko w oko z potworem” – ale jeszcze nie zawodami- lecz z ostatnimi treningami na poszczególnych odcinkach. Pierwszy z nich zrobiłem w połowie lipca.
Trasa z Kir, Drogą pod Reglami ,do Doliny Chochołowskiej, na Grzesia, Rakoń, Wołowiec, dalej aż do Siwego Zwornika, Iwaniacką Przełęcz, do schroniska na Małej Polanie Ornaczańskiej- zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Wręcz mnie przygniotła swoim rozmachem.Pokonałem ten dystans w 5 godzin a limit wynosił 6,5. Wracając Dolinę Kościelską myśli pulsowały nieprzyjemnie. –Czy dam radę? Czy całość trasy udami się pokonać? Jak rozłożyć siły na te wszystkie etapy? Ile przygotować picia?Czy brać kijki? Jak zabezpieczyć kolana? Itd., itp… W następną sobotę pobiegłem ostatni, czwarty etap. Wystartowałem na Palenicy Białczańskiej, skręciłem na czerwony szlak w stronę Psiej Trawki, przez Dolinę Olczyską i do Kuźnic. Zajęło mi to 2 godziny 10 minut. Czyli dobrze. Zmieściłem się w 3 godzinnym limicie.Ale to nie wszystko przecież. Kolejne dni, kolejne drobne treningi, kolejne wypite litry Enervita by w kolejną sobotę ruszyć na spotkanie z gigantami- Czerwonymi Wierchami. Uzbrojony w plecak Ultimate Direction, nowe obuwie Salomona ruszam w Kirach. Do schroniska towarzyszą mi tłumy brnące w kurzu i pocie. Diametralnie sytuacja się zmienia po wkroczeniu na szlak do Doliny Tomanowej. Cisza przetykana szmerem potoku, ziołorośla. Upał niestety leje się z nieba. Na Ciemniaku jestem po 1godzinie i 45 minutach. Pokonanie kolejnych wierchów zajęło mi w sumie 50minut. Nieśpieszne ale równe tempo utrzymywałem dalej, poprzez Suche Czuby,Czubę Goryczkową i Pośredni Goryczkowy. Z premedytacją wbiegam na szczyt Kasprowego Wierchu i zbiegam na Suchą Przełęcz- choć nie było tego na trasie zawodów. Przy „Murowańcu” byłem po 3 godzinach i 10 minutach od schroniska na Ornaku. Czyli znów się udało…ale…zostało raptem 20 minut do limitu… Czyli bardzo niebezpiecznie zbliżyłem się do krawędzi. Niedobrze. Chciałem jeszcze przebiec w kolejną sobotę odcinek Kuźnice- Hala Gąsienicowa- Krzyżne- Dolina 5Stawów- Wodogrzmoty Mickiewicza. Nie udało się. Natłok spraw oraz sprawy zdrowotne (nadwyrężenie po ciężkich treningach) uniemożliwiły mi to. Pozostało mi czekać. Zostało 10 dni. Co zatem robić? Jak się zregenerować? Powstaje plan.Wyjazd na Mazury, na jacht. Pakujemy rzeczy do auta. Jestem szczęśliwy. Dzieci radośnie kwilą. W Poroninie wymijam wlokące się auto osobowe. Nagle słychać podejrzany stukot w podwoziu. Auto traci moc. Gaśnie w oczach. Łacińska nazwa pewnego zakrętu na Teneryfie oraz bardzo brzydka opowieść o pewnym jeżu wypływa z moich ust. Odwracam się do dzieci. I z uśmiechem mówię- Przepraszam. Oni na to: -Spoko Tato. W duchu sobie myślę, jakie to kochane dzieciaki. Musimy zawrócić.Jest 7 rano. Jadąc 15 km/h, wypuszczając chmury czarnego dymu, korkujemy zakopiankę. O 7.45 mamy pociąg z Dworca PKP. Jedziemy obładowani betami wyciągniętymi z auta. Na zatłoczonym dworcu kolejowym w Krakowie Głównym,odnajdujemy się z Tomkiem Gorszko (trailrun.pl), od którego kupuję (pośród tłoczących się setek uczestników festiwalu muzycznego Coke wracających z koncertów Florence and The Machine i Franza Ferdinanda), inny, mocniejszy model butów Salomona. Pociąg chce odjechać. Wskakuje do niego. Niestety nie mamy już miejsc. Dalszą podróż spędzamy na korytarzu, w zaduchu i tłoku- jak byśmyprzemierzali hinduski Radżastan. A to Polska właśnie… Wieczorem docieramy do Giżycka.
Odbieramy jacht na którym nie działa silnik, pompa z wodą i maszynka gazowa. Następnego dnia wypływamy.Krótka, choć intensywna wyprawa, podczas której wieje nawet 5-6 w skali Beauforta, dwukrotne wejście na mieliznę na Jeziorze Dargin, lekkie rany nabyte podczas walki z żywiołem wody, niewysypianie się, powodują, że planowane króciutkie wakacje, można by nazwać mega aktywnym wypoczynkiem w lekko zatęchłej atmosferze. Na szczęście było bardzo wesoło a pogoda dopisała. Do dziś nie zapomnę tej ostatniej kawy zbożowej pitej na jachcie w Zatoce Olch tuż przed wejściem do Zimnego Kąta. Lekka bryza, szum szuwarów, harmonia nieba i wody. Biorę oddech. Jeden, drugi. Dopijam kawę. Ok. Powrót do Giżycka a potem kierunek Zakopane. Jest czwartek 15 ego sierpnia. Następnego dnia o 19 ma się odbyć odprawa zawodników w hotelu COS.
Morituri te salutant
(idący na śmierć pozdrawiają Cię-musieli wiwatować gladiatorzy w stronę Cesarza, po wejściu na arenę Koloseum gdzie najczęściej tracili swe życie).
Jak zombie stoją grupy zawodników na Siwej Polanie. Wokół ciemność. Mam numer 322. Stratuję w 3 grupie o 4.30.Choć już ostatnia, czwarta grupa startuje gdy brzask pojawia się na niebie. Sprawdzanie obowiązkowego wyposażenia, ostatnie przygotowania i ruszamy. Bieg przez dolinę zajmuje mi ok 35 minut. To czego nauczyłem się podczas rożnych zawodów, to uważne startowanie, tak by nie spalić się przed dalszymi trudami. Nie inaczej jest i w tym wypadku. Przed podejściem na Grzesia zmieniam rytm, zaczynam szybko podchodzić. Systematycznie wyprzedzam zawodników-w rejonie szczytowym mija mnie „Hiszpan”, następnie mocno zgięty w pół, wyglądający jak Gandalf w białym stroju Marcin Świerc. Obydwaj idą szybko pod górę. Grzesia osiągam gdy piękna kula słońca już żarzy się na niebie. Zbiegam w dół. Z tyłu słyszę szum skrzydeł. To nie skrzydła, to Przemek Sobczyk z rozstawionymi szeroko ramionami zbiega obok mnie. Widać, że ma moc. Idzie piecem. Zastanawiam się czy Marcin Świerc wygra. Jest tu przecież faworytem. Szybko myśli o innych zawodnikach przesłaniają mi moje własne odczucia. Mijam Jacka Grzędzielskiego z Salewy.Jacek próbuję mnie zwolnić słownie- co zrozumiałe- żebym nie spalił, ale ja wiem, że muszę nadrobić teraz, bym miał tą choć godzinkę przed sobą zapasu.Zjadam pierwszego żela Enervita. Chemiczny aromat wypełnia kubki smakowe.Popijam. Ważne by pić, by nie stracić mocy. Wołowiec osiągam po 1 godzinie i 54minutach. Czyli biegnę szybciej niż na treningu. Jest dobrze. Teraz bardzo stromy i niebezpieczny zbieg przez Łopatę do Niskiej Przełęczy. Tutaj zaczyna się Golgota. Podejście na Jarząbczy Wierch jest jak „never ending story”. Pomaga mi trzymać rytm muzyka zespołu The Prodigy. Nie podnoszę wzroku. Wiem,że nie ma to sensu- spoglądanie w stronę czegoś co nie istnieje. Czyli końca podejścia. Idę jak w transie. Nareszcie osiągam szczyt. Do tej pory minęli mnie koledzy Szymon Sawicki, Piotrek Musiałowski i Przemek Pawlikowski. Czy jest sens ścigać się z nimi?- pytam się sam siebie. – Nie ma sensu. Czy teraz próby szarpania się coś mi dadzą? Nie sądzę. Przede mną kolejne 55 kilometrów. I w tym momencie gdy zaczynam zbiegać z Jarząbczego Wierchu odczuwam ból kolan. To zły znak. Zmieniam zbieg na marsz. Mały wierzchołek przed Kończystym Wierchem o brutalnej a zarazem poetyckiej nazwie Kopa Prawdy, uświadamia mi, że szykuje się niezły hardcore. Teraz wejście na Starorobociański Szczyt. Jest krótsze,zakosy większe. Stromy, zerodowany szlak wbija szpilki bólu poprzez moje kolana do umysłu. Gdzieś tam tli się czerwona lampka. Na Ornak znów schodzę z Siwego Zwornika. Szkoda mi tych lokat jakie tracę…ale wiem, że zdrowie jest najważniejsze. Prawdziwym killerem jest odcinek w dół na Iwaniacką Przęłęcz. Pokonuje go z kolegą, który mnie zachęca „jeszcze pół godziny i będzie śniadanko”. Pradawny atawizm działa na mnie pobudzająco. Głód. Jeszcze przed schroniskiem moczę obolałe nogi w potoku. Na bosaka wbiegam na punkt, gdzie jest limit. Ktoś krzyczy „Te, Cejrowski”. Biją brawo. Spoglądam na zegarek.Minęły 4 godziny i 45 minut. Tutaj regeneracja. Bułki z serem, izotonik, kompot, ciastka, pomarańcze, banan. Wciągam wszystko przysłowiowym „nosem”. Odpoczynek zajmuje mi ze 20 minut. Na odchodnym kolana schładza mi obsługa medyczna sprayem. Wychodzę na podbój Czerwonych Wierchów. The Prodigy gra dalej. Serce tłoczy krew. Nogi zmierzają do góry. Upał zaczyna się po wyjściu z lasu. Nie jest lekko. Metry nie chcą tak szybko znikać. Po morderczym podejściu na Ciemniak, uwalniam uśmiech spod maski grymasu bólu. Jednak okazuje się, że nie mogę biec tak jakbym chciał. To coinni swobodnie zbiegają ja muszę iść. Ta świadomość dobija. Ale nie poddaje się. Na Małołączniaku, jakby tłumacząc się Witkowi Cikowskiemu z TOPRu, mówię,ze boli mnie prawo kolano. On odpowiada, „Widzę ze coś nie tak”. Pyta „Czy dojdę?”Odpowiadam, że „Tak”. Krzyczy za mną- Przemek Sobczyk zbiega juz Roztoką i ma12 minut przewagi. „Wow”- odpowiadam. Wspaniale idzie. Napieram i ja. Byle do Kopy Kondrackiej. Przyjemne zbiegi po luźnym szutrze i kamykach teraz wiją się przede mną serpentyną bólu. Jakbym szedł po rozżarzonych węglach. Gdzieś w tej okolicy spotykam odzianego w habit zakonnika. Mam zwidy? Nie, zakonnik jest realny i uśmiecha się do mnie. Czarny zakonnik jak czarny motyl. Wyobraźnia przywołuję dziwne obrazy. Troszkę biegnę. Spotykam Bartka Korzeniowskiego,który swoją nową zabawką filmuje zawodników. Ustawiam się przed nim jak Usain Bolt i charakterystycznie rozchylam ramiona w geście tryumfu. Bartek wie co znaczy smak zwycięstwa, sam po wielu latach wystartował w Pierra Mencie- wygrał z samym sobą i zrealizował swoje marzenie. Wiem, że choć się śmieje, gorąco dopinguję wszystkich. Lecę dalej. O dziwo. Biegnę. Skały, trawy, kosówki, i znów ścieżka pnie się w górę, by za chwilę opaść w dół, jak jakaś fraza szalonego kompozytora. Rzucam się w pięciolinię szutru i tojadów mocnych. Ich woń inhaluje płuca. Przed Kasprowym spotykam zawodnika, który błaga mnie o łyk wody. Daję mu swój bidon, którego pojemność mocno nadszarpuję. Na zdrowie myślę w duchu i idę dalej. Biją brawa. Ktoś mówi że zaraz w dół. Na Suchej Przełęczy biegnę i wpadam na ścieżkę. Znów brawa. Mijam Zgolca, ten to twardziel prawdziwy myślę sobie, żeby skakać na bungee przed poranną kawą, to dopiero kozak. No nic, Zgolec dopinguje a ja lecę w dół. Przepraszam, kuśtykam. Po drodze widzę ślady krwi na skałach. W głowie flash „rambo- pierwsza krew”. Do Gienkowych Murów jakoś docieram. Moczę kolana w strumieniu. Ulga. Byle do Murowańca a tam rosół… Nareszcie. Docieram. Tam super profesjonalny i miły sztab daje mi wszystko o co poproszę, od 3 misek rosołu z mięsem i marchewką gotowaną, przez masaż, po zastrzyk ze środkiem przeciwbólowym. Kolana wprost rwie ból. Szczególnie prawe. Ale co tam. Mknę w otchłań paproci, skał i smreków. Przebijam się przez wanty, mijam zawodników. Pod górę nie boli tak.Zawsze miałem moc pod górę. Pokrzepiam innych po drodze. Mijam masyw Żółtej Turni a mym oczom ukazują się rozwarte ramiona Doliny Pańszczycy niczym podstępnej „femme fatale”. Rzucam się w jej objęcia. Ból i ekstaza przy podejściu na Krzyżne, ostatnią ogromną przełęcz tych zawodów. Nareszcie! Każda wojna składa się z bitew. Tą bitwę wygrałem. Gratulacje od Bolka Trzebuni i Michała Ślusarczyka odbieram niemal w biegu. Fotka z Jackiem Grzędzielskim i odpalam wrotki w dół- do Doliny 5 Stawów. Po drodze przypominam sobie że mam ze sobą400 gram kabanosa drobiowego. Po co to dźwigać kiedy mogę mieć z tego moc?Zjadam całość, dzieląc się po drodze ze znajomymi laskami mocy. Na jednej z want na progu Doliny Buczynowej mam mały zawrót głowy i o mało nie spadam w dół10 metrów. Ups. Idę szybko dalej. Cieszę się bo mijam znajome twarze zawodników, którzy wcześniej mnie wyprzedzili. Czyli było warto trzymać siły na końcowy odcinek – uzmysławiam sobie. Doliną Roztoki biegnę już swobodniej, dużo schodzę. Ale co najważniejsze mieszczę się w limicie i ogarnia mnie spokój.Wpadam z impetem na punkt przy Wodogrzmotach Mickiewicza. Hurrrra! To nic, że tam już jest tylko woda. Mój wspaniały support daje mi do wypicia ożywczego Isostara. Jak dobrze. Wchodzę na ostatni odcinek- na czerwony szlak- niczym na cienką, czerwoną linię. Jej koniec jest zacumowany w Kuźnicach. Naciągam więc łańcuch kotwiczny czasu jaki dzieli mnie do mety, wyzwalam resztki energii ze swoich stawów, mięśni, ścięgien i głowy. O dziwo- mam dużo siły- kolana tlą się bólem ale adrenalina i radość, przyćmiewają moją „nieznośną lekkość bytu”. Po drodze spotykam Ojca Marcina- jak sobie żartobliwie nazywamy naszego kompana z gór Marcina Sitarza- chyba trochę bredzę ale pozytywnie. Zadziwia mnie myśl, jaką poddał mi kolega zawodnik, którego minąłem, by urwać jeszcze trochę minut i spróbować się zmieścić w 15 godzinach. Spoglądam na zegarek i po szybkiej analizie- grzeje,„kleje” kolejnych zawodników i odcinam ich jak kupony. W Dolinie Olczyskiej powietrze jest ciepłe i dobre. Smak mety drażni nozdrza. Cisnę ile fabryka dała. Ostatni etap po „kocich łbach” do Kuźnic…i na pełnym gazie przebiegam ostatni pomiar czasu. Yes, I did it. Na mecie tańczę hajduki. Ściskam wszystkich. Spoglądam na czas- no cóż. Nie urwałem 15 godzin. Bo mam wynik 15godzin i 7 minut ale za to miła niespodzianka bo zajmuje 92 miejsce. Na początku wystartowało prawie 240 osób. Pomijając moje problemy z kolanami,wynik cholernie mnie cieszy a duma rozpiera mnie do tej chwili, gdy doszedłem tu przed ten komputer niczym schorowany przez reumatyzm dziadek. Ale było warto-niech moc będzie ze wszystkimi, którzy ukończyli te zawody! A tym co nie ukończyli niech uda się następnym razem.. bo coś czuję, że to jest coś z gatunku..hmmm…”wspomnienie życia”. A poza tym udział w najtrudniejszym ultra maratonie górskim w Polsce- brzmi dumnie i nobilituje. Pozdrawiam. Carlos.
Pozdrawiam
ps. a kijki na pewno by sie przydały na "styrane" kolana :))
PS. a jak dzisiaj kolana?
-
NIERUCHOMOŚCI | wynajem
ZAKOPANE - KOŚCIELISKO DO WYNAJĘCIA MIESZKANIA 35-38m2. 608 806 408 -
NIERUCHOMOŚCI | wynajem
DO WYNAJĘCIA LOKAL HANDLOWO-USŁUGOWY 110m2 W CENTRUM NOWEGO TARGU, UL. KRZYWA. 608 806 408 -
PRACA | szukam
KUCHARKA, POMOC KUCHENNA, POSPRZĄTAM. 796 358 958. -
PRACA | dam
Pilnie! Przyjmę DO OPIEKI NAD STARSZĄ OSOBĄ (przynajmniej trzy razy w tygodniu) - Skrzypne. 606 577 762. -
USŁUGI | budowlane
PRACE WYSOKOŚCIOWE, MALOWANE DACHÓW, MALOWANIE ELEWACJI METODĄ NATRYSKOWĄ ORAZ KLASYCZNĄ. 537 160 398. -
MOTORYZACJA | sprzedaż
SKUTER SNIEŻNY POLARIS. SILNIK ŻUKOWSKI prawie nowy. 515 503 494. -
NIERUCHOMOŚCI | wynajem
Do wynajęcia MIESZKANIE, I piętro, Waksmund. 515 503 494. -
KUPNO
Kupię LIMBĘ na pniu. 605 306 244 -
USŁUGI | budowlane
ADAPTACJA STRYCHÓW, REMONTY, ŁAZIENKI, WYKOŃCZENIA WNĘTRZ. 693 206 403. -
PRACA | dam
Praca na budowie - docieplenia, budowy od podstaw, wykończenia. Zakopane i okolice. tel. 500160574. 500160574
Tel.: 500160574 -
PRACA | dam
KONSERWATORA/PRACE PORZĄDKOWE PRZY PENSJONACIE. Zakopane. 602 74 31 38 -
PRACA | dam
PRACOWNIK BIUROWY na hali sprzedaży (faktury, itp.). Zakopane. 602 74 31 38, gobo10@wp.pl -
PRACA | dam
HURTOWNIA SPOŻYWCZO-MROŻONKOWA POSZUKUJE PRZEDSTAWICIELA HANDLOWEGO na teren Zakopanego i okolic. OFERUJEMY: - stabilne zatrudnienie, - atrakcyjny system wynagrodzenia (podstawa + prowizje), - samochód służbowy, telefon, laptop. CV NA ADRES: gobo10@wp.pl, tel. 602 74 31 38. -
NIERUCHOMOŚCI | wynajem
LOKAL do wynajęcia ok.120 m2, Maruszyna, cena 2000 zł, do uzgodnienia, tel. 512293983 -
PRACA | dam
PRACA W SKLEPIE SPOŻYWCZYM - BUKOWINA TATRZAŃSKA - STOISKO MIĘSNO-WĘDLINIARSKIE. 609820250 as.stasik@op.pl
Tel.: 609820250 -
PRACA | dam
Poszukuję pielęgniarki do ośrodka rehabilitacyjnego w Murzasichlu. 601544146 www.krywan-tatry.pl biuro@krywan-tatry.pl
Tel.: 601544146 -
USŁUGI | inne
WYCINKA, PRZYCINKA DRZEW W TRUDNYCH WARUNKACH - 691 317 098. -
PRACA | dam
Restauracja w Zakopanem zatrudni POMOC KUCHENNĄ na sezon letni. 601 533 566, 18 20 64 305 -
PRACA | dam
POSZUKUJEMY KANTORA DO UDZIAŁU W TRADYCYJNEJ MSZY ŚWIĘTEJ WSZECHCZASÓW. 697 718 044 -
PRACA | dam
Piekarnia w Zakopanem zatrudni PIEKARZA. Praca stała, dobre warunki. 604 102 804, 602 285 793. -
PRACA | dam
Zatrudnię SPRZEDAWCZYNIĘ DO SKLEPU SPOŻYWCZEGO W ZAKOPANEM. 602 759 709 -
PRACA | dam
PENSJONAT "Willa Park" W CENTRUM ZAKOPANEGO ZATRUDNI OSOBĘ DO SPRZĄTANIA I PRZYGOTOWYWANIA ŚNIADAŃ. 509 578 689. -
USŁUGI | budowlane
BUDOWY DOMÓW OD PODSTAW ORAZ WIĘŹBY DACHOWE WRAZ Z POKRYCIEM. 572624414. -
PRACA | dam
GALERIA CREO MAZUR ZAKOPANE ZATRUDNI STUDENTKĘ/UCZNIA (Z UBEZPIECZENIEM) DO SPRZEDAŻY BIŻUTERII - elastyczny grafik+ premie! CV prosimy o wysyłanie na maila: gcreocv@gmail.com, bądź zapraszamy osobiście do salonu "Złoto Srebro" ul. Kościuszki 10, Zakopane
E-mail: gcreocv@gmail.com -
PRACA | dam
POSZUKUJEMY OSÓB DO PRACY W KARCZMIE PRZY KRUPÓWKACH na stanowisko: KUCHARZ, POMOC KUCHENNA. 600 035 355. -
SPRZEDAŻ | budowlane
Sprzedam KANTÓWKĘ, KROKWIE, DESKI, GONTY, ŁATY - 788 344 233. -
PRACA | dam
Kąpielisko Geotermalne Szymoszkowa przyjmie do pracy na sezon letni: PIZZERA, BARMANKI, OSOBY DO OBSŁUGI PUNKTÓW GASTRONOMICZNYCH. Więcej informacji pod nr tel.: 693 319 707 -
USŁUGI | budowlane
OCIEPLANIE DOMÓW na materiałach wysokiej jakości. 787 479 002. -
NIERUCHOMOŚCI | sprzedaż
Sprzedam 2 HEKTARY POLA i DZIAŁKĘ 20 AR. 505 429 375. -
USŁUGI | budowlane
FLIZOWANIE, REMONTY, WYKOŃCZENIA. 882080371. -
USŁUGI | budowlane
KAMIENIARSTWO. 882080371. -
PRACA | dam
NIEMCY - MURARZ, CIEŚLA, MALARZ, OCIEPLENIA, SPAWACZ, ELEKTRYK. 601-218-955 -
SPRZEDAŻ | różne
DREWNO KOMINKOWE. 501 577 105. -
NIERUCHOMOŚCI | kupno
Kupię działkę na Podhalu GOTÓWKA!!! 600 404 554
Tel.: 600 -
USŁUGI | budowlane
CIEŚLA BLACHARZ, BUDOWA OD PODSTAW. 516 563 400. -
MOTORYZACJA | kupno
KUPIĘ KAŻDEGO MERCEDESA SPRINTERA. 531 666 333. -
MOTORYZACJA | kupno
KUPIĘ KAŻDĄ TOYOTĘ. OSOBOWE, TERENOWE. CAŁE LUB USZKODZONE. 531 666 333. -
USŁUGI | budowlane
MALOWANIE DACHÓW I ELEWACJI. 602 882 325. -
USŁUGI | budowlane
KAMIENIARSTWO, ELEWACJE, OGRODZENIA - WSZYSTKO Z KAMIENIA. 509 169 590. -
SPRZEDAŻ | różne
NOWE KILIMY RĘCZNIE TKANE (z owczej wełny). Wzór: jarzębina (60/80). Tel. 793 887 893 -
SPRZEDAŻ | różne
Sprzedam GOBELIN - pejzaż zimowy - (145/80). TORBY JUHASKIE. Tel. 793 887 893 -
USŁUGI | budowlane
OGRODZENIA, www.hajdukowie.pl. 692 069 284.