2021-05-23 10:00:00

Galica to był niezły kozak

Góral, który zwiał z sowieckiej niewoli

Reklama

Wincenty Galica - lekarz, kurier tatrzański. Oto jego opowieść, która mrozi krew w żyłach. To historia opowiedziana przez górala, prawdziwego twardziela. Warto przeczytać.

Po ukończeniu kursu podchorążych rezerwy przy 4. pułku strzelców podhalańskich w Cieszynie zostałem 1 sierpnia 1939 r. przydzielony do 1. pułku strzelców podhalańskich w Nowym Sączu, ze stopniem plutonowego podchorążego. Na kilka dni przed wybuchem wojny, jako zastępca dowódcy 1. plutonu 5. kompanii, zostałem skierowany na granicę południową Polski, w sąsiedztwie Krynicy-Zdroju, na wzgórze o nazwie Harniaków Wierch, pomiędzy Tyliczem a Piorunką. Wykonaliśmy tam z pomocą wczasowiczów i mieszkańców Krynicy wzorowe umocnienie obronne. Nasze patrole, wysyłane za granicę, stwierdziły, że przed nami stoją wojska słowackie i ich przyjaciele – wojska niemieckie. Teren, który zajmowaliśmy, nadawał się doskonale na obronę, wobec czego Słowacy zrezygnowali z ataku na nasze pozycje. Miały miejsce jedynie pojedyncze starcia patroli wysyłanych przez obie strony. W piątym czy też szóstym dniu wojny przyszedł rozkaz wycofania się z granicy, ponieważ wojska niemieckie zajęły już podobno Nowy Sącz. Z żalem opuszczaliśmy nasze świetne stanowiska, w znalezienie których włożyliśmy tyle wysiłku i pomysłowości. Trudno nam było zrozumieć, co się stało, że tak szybko Niemcy przedostali się do Nowego Sącza. Wiadomości z teatru wojny mieliśmy bardzo skąpe, a w dodatku, jak się później okazało, nieprawdziwe. Wycofaliśmy się nocą w szyku bojowym i zajęliśmy stanowiska obronne na wzgórzu Chełm pod Grybowem. Byliśmy dobrze zamaskowani, tak że Słowacy nas nie zauważyli i jak się nam dobrze ustawili, rozpoczęło się polowanie jak na kaczki. Zaskoczenie było pełne, Słowacy potracili głowy w przenośni i dosłownie. Górale są urodzonymi strzelcami, więc można sobie wyobrazić, co się działo. Spotkała nas tam przykra niespodzianka, ponieważ nasi dowódcy wraz z dowódcą batalionu udali się na naradę i już z niej nie powrócili. Do dziś nie wiem, co się z nimi wtedy stało. Jako zastępca dowódcy 1. plutonu objąłem dowództwo kompanii.

Kierunek - Gorlice
W trakcie tej utarczki ze Słowakami otrzymaliśmy wiadomość, że jesteśmy odcięci, ponieważ Niemcy zajęli już Gorlice. Po naradzie postanowiliśmy wycofywać się w kierunku Gorlic. Wszystkie mostki na tej drodze zostały spalone, w przeważającej części były one drewniane. Mieliśmy z tego powodu trudności z kuchnią polową, biedkami amunicyjnymi i z transportem rannych, opatrzonych prowizorycznie. Miejscowości, przez które przechodziliśmy, były całkowicie wyludnione, domy pozamykane i nie mogliśmy „zasięgnąć języka”. Do Gorlic przybyliśmy 7.09.1939 r. szczęśliwie. Tu spotkaliśmy batalion KOP-u. Dowódca tego batalionu w stopniu majora objął dowództwo całości i poinformował nas, że rzeczywiście jesteśmy odcięci i musimy się przebić przez Niemców w kierunku na Jasło. Moja kompania została wyznaczona na czoło kolumny marszowej. Posuwałem się z 1. plutonem w szpicy. Początkowo nikt nam nie przeszkadzał w marszu. Na Niemców natknęliśmy się w małej miejscowości, o ile pamiętam, o nazwie Libusza. Nie było na co czekać. Pluton błyskawicznie rozwinął się w tyralierę i rozpoczęliśmy natarcie. Z przyjemnością wspominam te chwile. Było to natarcie pokazowe, jak na ćwiczeniach, a byli to przecież rezerwiści o wiele starsi od swoich dowódców. Moi serdeczni koledzy, dowódcy drużyn – Antoni Kaczmarczyk i Jerzy Nowotarski prowadzili natarcie według najlepszych wzorów, z ogromnym impetem i brawurową odwagą. Naszych rezerwistów nie trzeba było popędzać, ale raczej powstrzymywać, ponieważ teren natarcia był wybitnie dla nas niedogodny. Trzeba było się posuwać skokami po otwartym polu. Niemcy prażyli do nas ogniem karabinów maszynowych i z wozów pancernych, z ukrycia. Dotarliśmy do zabudowań, w których znajdowali się Niemcy i rozpoczęła się walka wręcz. Niemcy nie lubią tego sposobu walki i zostawili nam pole bitwy, uciekając. Kilkunastu strzelców zostało tam rannych i zabitych. Zginął dzielny szef kompanii sierż. Kaczmarek. Ciężko ranny w brzuch granatem kpr. podchor. Antoni Kaczmarczyk przez wiele miesięcy leczony był w szpitalu w Gorlicach, lecz szczęśliwie doczekał końca wojny. W dalszym marszu do Jasła już nie spotkaliśmy Niemców.

Walka w Krośnie
Straciliśmy natomiast łączność z batalionem KOP-u i kuchnią polową, która w trakcie naszego natarcia prawdopodobnie poszła do celu inną drogą. Do Jasła dotarliśmy w opłakanym stanie, tak, że dowódca tego odcinka frontu kazał nam się wycofać do Krosna i tam zgłosić się do dowództwa. Po drodze musieliśmy kilka razy odgryzać się atakującym nas samolotom niemieckim. Na szczęście mieliśmy ze sobą biedki amunicyjne i mogliśmy zaopatrzyć, chociaż częściowo, napotykane po drodze oddziały w amunicję. Żywność musieliśmy zdobywać na własną rękę. Spotykaliśmy oddziały dobrze zorganizowane, tylko dawał się odczuć brak broni przeciwpancernej. Po drodze minęliśmy lotnisko polowe, na którym sterczały spalone w pierwszym dniu samoloty. W Krośnie przydzielono nam kwatery obok palącej się fabryki wyrobów gumowych „Wudeta”. W nocy z 8 na 9 września zostaliśmy zbudzeni odgłosem walki, jaką toczyły oddziały polskie z niemieckimi na rynku w Krośnie. Nasz pluton kwaterował w kilku domach i wystąpiła trudność z zebraniem go całego, dlatego w pośpiechu utworzono oddział z tych, którzy pierwsi zgłosili się na zbiórkę i skierowano go na pomoc walczącym. Niestety, walka na rynku w Krośnie trwała krótko, przewaga Niemców była zdecydowana, a przy tym zaważył czynnik zaskoczenia. Zadecydowało to o wycofaniu się naszych oddziałów z walki z dużymi stratami. Mój pluton został poważnie uszczuplony o oddział, który wysłaliśmy na rynek do Krosna. Udaliśmy się na przewidywaną koncentrację wojsk w Łodziance pod Birczą. 12 września wzięliśmy tam udział w krwawej bitwie, w której zginęło i zostało rannych kilkunastu żołnierzy naszego plutonu. Zginęli także moi serdeczni koledzy: ppor. Wojciech Markowski (z 1. PSP, student czwartego roku medycyny UJ w Krakowie, mieszkający od wielu lat w Poroninie) oraz ppor. Kozik (z 1. PSP, student politechniki rodem z Zakopanego). W tej bitwie mieliśmy dość silne wsparcie artyleryjskie i broni maszynowej, co wpłynęło korzystnie na samopoczucie walczących. Niemcy mieli duże straty w ludziach i sprzęcie.

Bircza „serdecznie witająca wyzwolicieli”
Otrzymaliśmy rozkaz wycofania się w kierunku na Birczę - małą, nędzną mieścinę z dużą liczbą mieszkańców pochodzenia żydowskiego. Przy wjeździe do miasteczka gmina żydowska zdążyła już ustawić powitalną bramę na cześć Niemców. Na bramie widniał duży napis w języku niemieckim: „Serdecznie witamy wyzwolicieli”. Wokół bramy stało kilkadziesiąt osób – Żydzi w chałatach i Ukraińcy z chlebem i solą na tacy, z naręczami kwiatów. Podobne obrazki spotkaliśmy jeszcze kilka razy w czasie naszego odwrotu. Z wielkim trudem udawało nam się powstrzymać żołnierzy od wymierzenia słusznej kary tym zdrajcom. Wyręczyli nas w tym zresztą niedługo ci sami, serdecznie witani Niemcy – wyzwoliciele, mordując w bestialski sposób swych „wielbicieli”. Dotknęła nas do żywego ta zdrada naszych współobywateli, zwłaszcza, że miała miejsce w takich krytycznych chwilach dla naszego Państwa. Dotychczas miałem duży sentyment do Żydów, miałem przecież kilku kolegów pochodzenia żydowskiego, ale od tego momentu coś się we mnie załamało i w każdym napotkanym w przyszłości Żydzie widziałem jednego z tych witających. Z Birczy udaliśmy się przez Dobromil, Przemyśl, do Sądowej Wiszni, gdzie zajęliśmy pozycje obronne. Po drodze byliśmy atakowani wielokrotnie przez niemieckie myśliwce. Pod Sądową Wiśnią obrona nie trwała długo, Niemcy natarli przeważającymi siłami, przy współudziale broni pancernej i musieliśmy się wycofać z prowizorycznych stanowisk. Wojna stawała się coraz bardziej uciążliwa. Morale żołnierzy słabło z dnia na dzień, oficerowie i podoficerowie zawodowi tracili autorytet i stopniowo gdzieś znikali. Dowództwo przejmowali oficerowie rezerwy i podchorążowie. Brak łączności był przyczyną nieskoordynowanych akcji bojowych, każdy oddział działał na własną rękę. Brak broni pancernej, przeciwpancernej, artylerii przeciwlotniczej, żywności dawały nam się bardzo we znaki. Żołnierz zmęczony, głodny, bez sukcesów bojowych tracił nadzieję, a to wpływało niekorzystnie na samopoczucie i utrzymanie dyscypliny wojskowej. Żołnierze pochodzenia ukraińskiego dezerterowali z oddziałów, przechodzili z bronią do tworzącej się partyzantki ukraińskiej i mordowali w okrutny, bestialski sposób złapanych żołnierzy polskich.

Przerażający świst spadających bomb
Z Sądowej Wiśni udaliśmy się w kierunku Jaworowa, ale już jako rozbitkowie. Żołnierze mieli poodparzane i obrzęknięte stopy, przysiadali się na wozy taborowe, o utrzymaniu porządku nie można było nawet marzyć, każdy ratował własną skórę. Po drodze mieliśmy tylko małe utarczki z patrolami niemieckimi i z Ukraińcami, prawie cały czas ostrzeliwała nas artyleria niemiecka, ogniem artylerii kierowali obserwatorzy z małych samolotów. Dwukrotnie przeżyliśmy ciężkie bombardowanie przez bombowce niemieckie, były duże straty. Pierwsze z tych bombardowań przeżyłem osobiście bardzo ciężko. Wywarło ono na mnie duże wrażenie i utkwiło w pamięci z przerażającą jasnością. Zatrzymaliśmy się w samo południe słonecznego dnia na skraju lasu na krótki odpoczynek. Wozy taborowe rozmieszczono między drzewami, koniom dano obrok, a żołnierze porozciągali się pokotem w cieniu drzew. Słyszeliśmy huk motorów nadciągających samolotów niemieckich, ale miało to miejsce na tyle często, że nie zwracaliśmy na nie uwagi i każdy odpoczywał w półdrzemce. Z tego błogiego stanu wyrwał nas gwałtownie przerażający świst spadających bomb, który zlał się w jedną całość z hukiem pękających bomb, walących się drzew i niesamowitym rżeniem końskim. Ziemia się trzęsła i jakby podskakiwała. Włączyło się w to przeraźliwe wycie i jęki rannych. Przysypała mnie ziemia i połamane gałęzie, ogłuchłem, w głowie huczało. Doznałem uczucia, że umieram, prawdopodobnie nastąpiła chwilowa utrata przytomności, może z wrażenia, a może pod wpływem uderzeń spadających gałęzi. Zbudził mnie z tego przyjemnego odrętwienia huk pękających ponownie bomb, których świstu nie słyszałem. Gdy się wygramoliłem z tej ziemi i gałęzi, rozglądnąłem się wkoło. Zawirowało mi w głowie, zacząłem drżeć, nogi zrobiły się jak z waty, musiałem usiąść. Widok był przerażający i niesamowity, zrobił na mnie takie wrażenie, że przez dłuższą chwilę „nie mogłem dojść do siebie”. Tego, co zobaczyłem, nie potrafię, nie mogę i nie chcę opisywać.

Niemieckie samoloty
„Maszerowaliśmy” dalej po tych piaskach, lasach sosnowych, bez kropli wody, upał dawał się nam solidnie we znaki. Kierowano nas na Lasy Janowskie – miała tam być podobno koncentracja wycofujących się wojsk i mieliśmy tam wykonać przeciwuderzenie. Ogarniały mnie poważne wątpliwości czy ci wlokący się z wielkim wysiłkiem żołnierze są jeszcze zdolni do jakiejkolwiek bojowej akcji. Po drodze spotykaliśmy oficerów łącznikowych, którzy starali się podnieść nas na duchu dobrymi wiadomościami, a mianowicie, że front się pomału stabilizuje i że zaczniemy Niemców wypierać z zajętych przez nich terenów. Muszę szczerze przyznać, że nie bardzo w to wierzyliśmy, ale w każdym razie podniosło nas to na duchu i nie zważając na zmęczenie, parliśmy wytrwale na Janowskie Lasy. Po drodze miałem jeszcze dwie przygody. Przechodząc koło jakiejś miejscowości, odskoczyłem od kolumny z moim znajomym zakopiańczykiem Józkiem Wyrobą, z zamiarem przyniesienia wody do picia. Musieliśmy wyjść z lasu i przejść przez dużą polanę. Gdy znaleźliśmy się mniej więcej na środku polany, nadleciały na niskim pułapie, tuż nad drzewami, trzy samoloty niemieckie. Jeden z nich musiał nas zauważyć i zaczął formalne polowanie na nas. Ostrzeliwał nas z karabinu maszynowego, nawracając kilkakrotnie. Pomiędzy jego nawrotami staraliśmy się skokami dopaść do zabudowań. Musiało to wszystko śmiesznie wyglądać, ponieważ słyszeliśmy wyraźnie pokrzykiwania i śmiech naszych kolegów, ukrytych w cieniu drzew. Dla nas nie było to wcale śmieszne, bo ten Szwab uwziął się na nas. Strzelał dość celnie, ale nie na tyle, aby nas trafić. Pociski trafiały gęsto koło nas. Wreszcie dotarliśmy do zabudowań, objuczeni menażkami. Na ostatek Niemiec poczęstował nas kilkoma bombami małego kalibru, które spadły na zabudowania i na szkołę, kilkanaście metrów od nas. Niezrozumiałe były dla nas wyczyny tego lotnika – polowanie na dwóch żołnierzy, podczas gdy w najbliższym sąsiedztwie tej miejscowości znajdywał się w zagajniku dworek, a koło niego dużo dość swobodnie zachowujących się żołnierzy i wozy taborowe. W kilka godzin później zatrzymaliśmy się na odpoczynek w lesie przy drodze. Całe to bractwo, żołnierze i wozy taborowe rozłożyły się po lewej stronie drogi, po prawej stronie drogi było zupełnie pusto. Poszedłem tam, położyłem się na mchu i prawie momentalnie znalazłem się w objęciach Morfeusza. Zbudził mnie gwałtownie potężny huk pękających bomb i walących się drzew. Okazało się, że tuż nad lasem przelatywał jeden samolot niemiecki, przypuszczalnie zauważył obozowisko, zrzucił bomby na nich, a trafił w okolice mojego legowiska. Coś się w tym dniu kostucha uwzięła na mnie, koniecznie chciała ze mnie zrobić aniołka.

Janowskie Lasy: zaczynało się coś dziać
Wreszcie dotarliśmy do tych Janowskich Lasów. Pogłoski okazały się rzeczywistością. Zaczynało się coś dziać. Sporo oficerów różnych stopni, mnóstwo podoficerów i żołnierzy, artyleria, broń maszynowa. Serce zabiło mocniej z radości. Wojna zacznie się na nowo. Organizacja, mimo polowych warunków, sprawna. Zostałem dowódcą działka przeciwpancernego. Obsługa działka – sami podoficerowie, jeden zawodowy, wyszkolony w p.pancach. Wyznaczono stanowisko bojowe. Przygotowanie stanowisk, krótkie przeszkolenie, gromadzenie amunicji i jesteśmy gotowi. Serce rosło w piersiach na ten widok. Ci rozgoryczeni i zniechęceni rozbitkowie w mgnieniu oka stali się pełnowartościowymi, zdyscyplinowanymi, bojowymi żołnierzami. Oficerowie odświeżeni, ruchliwi, wszystkowidzący, doradzający, z dziwnym błyskiem zaciętości w oczach. Zaczęło się 17 września. Najpierw artyleria zaczęła ostrzeliwać jakieś dalekie cele, potem pojedyncze strzały karabinowe, stopniowo ogień nasilał się, aż wreszcie wszystko zaczęło się zlewać w jeden wielki, nieustający grzmot. Artyleria niemiecka zaczęła nas macać, ale bez większych rezultatów. Nasze stanowisko było na skrzydle, dość daleko od głównego teatru bitwy, tylko słuchowo mogliśmy się domyślać, co się tam dzieje. Dopiero po dłuższym czasie zaczęły się pojawiać na naszym przedpolu pojedyncze patrole niemieckie, podpuszczano ich dość blisko i wtedy otworzono ogień karabinowy. Nasze działko czekało zatajone, ale na naszym odcinku nie pojawiła się broń pancerna przeciwnika. Dostaliśmy rozkaz ostrzeliwania gniazd karabinów maszynowych. Nasz celowniczy, zawodowy podoficer, okazał się świetnym strzelcem, trafiał bez pudła, a ponieważ mieliśmy dużo amunicji, więc wyżywał się w tym polowaniu. Wieczorem zostałem przydzielony do naprędce utworzonego oddziału i otrzymaliśmy rozkaz wymarszu w kierunku Brzuchowic. Przykro mi było, że muszę opuścić to budzące nadzieję pole bitwy, ale rozkaz to rozkaz.

Co potrafi z człowieka zrobić zaskoczenie - Brzuchowice
W Brzuchowicach zostałem przydzielony do dyspozycji sztabu. Dziwnym zbiegiem okoliczności zostałem zakwaterowany w domu Zarembów, w którym została zamordowana w okrutny sposób przez ogrodnika Lusia Zarembianka, a podejrzewano o to Gorgonową. Rozpisywały się przed wojną gazety, a zwłaszcza „Tajny Detektyw”, na temat procesu Gorgonowej. Przesiedziała w więzieniu wiele lat. Urodziła w więzieniu Zarembie córeczkę. Wszystkie poszlaki ją obciążały. Dopiero ogrodnik na łożu śmierci miał się podobno przyznać, że to on zabił Lusię na tle seksualnym. W miejscowości tej było gwarno, mnóstwo oficerów i żołnierzy. Mieliśmy także niemieckich jeńców. 18 września dostałem rozkaz zaniesienia jakiegoś polecenia do sąsiedniego oddziału. Kazano mi iść prostą drogą około 4 km i tam powinno być wojsko. Szedłem sobie spokojnie drogą przez las ciemną nocą, nikt mi nie przeszkadzał. Wreszcie po jakiejś godzinie marszu natrafiłem na zabudowania. Jakieś wojsko kręciło się koło tych domów. Ciemno choć oko wykol. No, chwała Bogu – pomyślałem sobie – jestem na miejscu. Jakoś nieswojo czułem się lesie. Podszedłem do pierwszego z brzegu żołnierza i mówię mu, że mam meldunek do dowódcy, żeby mi wskazał jego kwaterę. A ten do mnie: – Was ist? We mnie jakby piorun strzelił, zatkało mnie na moment i dawaj, w nogi. Niosło mnie jak na skrzydłach. Zaczęli strzelać w moim kierunku, więc uciekając, kluczyłem i co chwila padałem. Pietra miałem wielkiego – co potrafi z człowieka zrobić zaskoczenie, że też każda krowa musi być czarna. Wycofując się tą samą drogą, którą przyszedłem, natrafiłem na placówkę, czy też czujkę niemiecką, koło której musiałem przedtem przejść niezauważony. Albo też najnormalniej spali, kiedy koło nich przechodziłem. Teraz i oni zaczęli strzelać, ale pewnie nie w moim kierunku, bo nie słyszałem świstu pocisków, a świecące pociski pruły powietrze w innym kierunku. W powrotnej drodze natknąłem się na moich adresatów, a oni przywitali mnie ogniem. Masz babo placek, wszyscy się uwzięli na mnie! Z ukrycia zacząłem wołać do nich, że „swój”, żeby przestali strzelać. Kazali mi się zbliżyć i podać hasło, a ja hasła oczywiście nie znałem, bo dowództwo nie mogło przewidzieć, że mnie licho tak daleko poniesie i że nasza placówka utnie sobie drzemkę na stanowiskach bojowych. Powiedziałem im, że hasła nie znam, natomiast mam meldunek ze sztabu do ich dowództwa. Na wszelki wypadek zabrali mi boczną broń „Visa” i zaprowadzili, jak jeńca lub szpiega, z wymierzonymi we mnie lufami karabinów, ostrzegając, że w razie próby ucieczki będą strzelać. Oddałem meldunek i nie omieszkałem temu dowódcy powiedzieć kilka „ciepłych” słów w żargonie żołnierskim na temat jego „bohaterskich” wojaków. W sztabie zameldowałem o wykonaniu zadania. Miałem zamiar nic nie mówić o tym całym incydencie, ale zapytano mnie, czy Niemcy zaatakowali naszą placówkę, bo doniesiono im tymczasem o tej strzelaninie. Musiałem więc wszystko opowiedzieć.

Rozkoszny płyn
Oficerów rozbawiła moja przygoda, a jeden z nich zażartował, że gdybym nie napotkał Niemców, to pewnie bym zawędrował z tym meldunkiem aż do Berlina. Odciąłem mu się raczej niegrzecznie. Chcąc mnie udobruchać, spytano, czy bym się czegoś nie napił. Odpowiedziałem, że chętnie, bo jestem bardzo spragniony. Jeden z oficerów podał mi szklankę płynu koloru mocnej herbaty. Wypiłem ten płyn „jednym haustem”. Był to płyn bardzo słodki, o przyjemnym smaku i zaprawiony czymś ostrym, piekącym podniebienie i gardziel, ale w sumie rozkoszny. Zakrztusiłem się. Oddałem szklankę i podziękowałem. – Świetny napój, prawda? To Baczewski – powiedział oficer, który mi go podał. A ze mną zaczęło się coś dziwnego dziać. Rozkoszne ciepło zaczęło się rozchodzić po całym ciele, w głowie szum, świat jakiś weselszy. Byłem abstynentem, nigdy do tego momentu nie miałem kropli alkoholu w ustach. A tu od razu pełna szklanka likieru na pusty żołądek i wyczerpany organizm. Po kilku minutach byłem kompletnie zawiany. Musiałem się zmienić na twarzy, bo oficer zapytał, czy się źle czuję? Powiedziałem, że jestem abstynentem i że coś się ze mną niedobrego dzieje. Drugi raz tej nocy sprowokowałem oficerów do śmiechu. Zaprowadzono, a raczej zawleczono mnie do łóżka. Padłem na to łoże jak ścięte drzewo. Rano ordynans miał sporo roboty, żeby mnie „postawić na nogi”. Spałem zresztą w całym oporządzeniu, więc byłem od razu gotowy do wymarszu, tylko głowa, jak nie moja.

Rana
19 września ruszyliśmy w kierunku Hołoska i tam utknęliśmy zatrzymani przez Niemców. Rozgorzała walka. Byliśmy prawdopodobnie otoczeni ze wszystkich stron, sądząc po tym, że ustawione na dużej polanie pod drzewami działa biły we wszystkich kierunkach. Było tam mnóstwo wozów taborowych, żołnierzy, a zwłaszcza oficerów różnych stopni. Organizowano oddziały szturmowe. Wielu oficerów popełniało samobójstwo, nie mogąc pogodzić się z klęską. Zgłosiłem się do oddziału szturmowego. Nie chciałem pozbawiać się życia osobiście, postanowiłem zginąć w walce. Zostałem dowódcą drużyny. Na stanowisko wejściowe przechodziliśmy koło grupy wyższych rangą oficerów, stojących na drodze. Wśród nich był podobno gen. Sosnkowski. Dostaliśmy zadanie natarcia wzdłuż drogi i wyparcia Niemców z zajmowanych przez nich stanowisk. Rozciągnęliśmy się w tyralierę. Na rozkaz rzuciliśmy się z determinacją do ataku. Zaraz na początku natarcia zginął nasz dowódca plutonu. Samorzutnie przejąłem jego funkcję. Było mi wszystko jedno, chciałem zginąć, darłem do przodu, jak inni, z jakąś dziką furią, nie zważając na pociski. Kilku zginęło. Dopadliśmy stanowisk niemieckich, ale Niemcy wycofywali się ostrzeliwując nas. Biegnący obok mnie żołnierz zaczął coś wołać, pokazując palcem moje nogi. Patrzę, a tu z mojej prawej nogawki wypływa na but krew, cały but był zalany krwią. Zostałem ranny w prawe podudzie, a nawet nie wiem, kiedy to się stało, nie czułem żadnego bólu. Wstrzymano nasze natarcie, dociągnęły posiłki. Oficer, który z nimi dotarł do nas, kazał mi się wycofać do punktu sanitarnego. Nie miałem przy sobie żadnego opatrunku. Natknąłem się na grupę wyższych rangą oficerów, obserwujących nasze natarcie.

Was wszędzie pełno
Jeden z oficerów zawołał mnie i poprowadził do stojącego opodal wysokiego, przystojnego generała. Zameldowałem się przepisowo. Zapytał mnie o stopień, nazwisko i macierzysty pułk. Jednym tchem odkrzyknąłem odpowiedź.
– Góral? – spytał.
– Tak jest, panie generale – huknąłem.
– Was wszędzie pełno… Coś jeszcze mówił, ale nie dosłyszałem co, ponieważ resztę jego słów zagłuszył piekielny hałas pękających pocisków artyleryjskich, grzmotu naszych dział i granie karabinów. Potem powiedział coś do tego oficera, który mnie przyprowadził. Ten zasalutował, wyjął notes z kieszeni, podszedł do mnie i spisał dokładnie moje personalia. „Coś tu się niedobrego święci” – pomyślałem. Wyglądałem, jak jaki łazęga, a nie jak żołnierz – mundur pobrudzony w czasie natarcia, kilka guzików naderwanych, prawa nogawka spodni rozcięta do połowy, zakrwawiona. Oficer, po spisaniu, zasalutował tylko generałowi. Ten zbliżył się do mnie, położył prawą rękę na moim barku i powiedział: – W imieniu Prezydenta Rzeczpospolitej Polski promuję was, podchorąży Galica, do stopnia podporucznika Wojsk Polskich. Coś jeszcze mówił, ale nie dosłyszałem, zawirowało mi w głowie, spodziewałem się nagany, a tu coś takiego. Gdy skończył mówić, krzyknąłem: – Ku chwale Ojczyzny. Stałem, jak wryty, salutując, dopiero ten oficer podszedł do mnie, wręczył mi kartkę, którą podpisał generał, i krzyknął mi do ucha, abym się udał do punktu opatrunkowego. Zrobiłem przepisowo „w tył zwrot” i powlokłem się do punktu opatrunkowego, chowając kartkę do kieszeni. Podoficer sanitarny oglądał ranę, pokiwał głową i nalał mi do rany jodyny. Wtedy dopiero poczułem, że mam nogę, bolało, jakby mi przytknięto do nogi rozgrzane do białości żelazo. Opatrunek i gotowe. Jeszcze mi dali nowe spodnie, trochę za długie, ale obciąłem końce nogawek i pasowały, jak ulał. Poczęstowali kawą i sucharami. Nie zważając na nic, położyłem się na wozie taborowym i zasnąłem.

Bolszewicy
21 września wieczorem organizowano kompanię, która miała przenieść karabiny maszynowe i amunicję do broniącego się jeszcze Lwowa. Zgłosiłem się jako podchorąży, zapomniałem, że jestem już oficerem. Noga mi trochę dokuczała, ale chodzić mogłem. Dostałem do niesienia skrzynkę z amunicją, dość ciężką. Prowadził nas przewodnik cywil. Wędrowaliśmy całą noc przez lasy, polany, jary, bagna. Kluczyliśmy. Kilka razy ostrzeliwał nas ktoś, może Niemcy, a może swoi. Mówiono nam, że z tego Hołoska do Lwowa niedaleko, a my idziemy bez odpoczynku i jakoś dojść nie możemy. O świcie wyszliśmy na jakąś drogę z dobrą kostkową nawierzchnią. Przewodnik tłumaczył się, że trochę pobłądził, ale że jesteśmy już u celu, zbliżamy się mianowicie do Zamarstynowa. Byliśmy bardzo zmęczeni nocną wędrówką i ta wiadomość postawiła nas na nowo na nogi. Widoczność była słaba, wszystko przysłaniała poranna mgła, rozścielona nisko nad ziemią. Uszliśmy kilkaset metrów i natknęliśmy się na konny oddział ustawiony półkolem – wyglądało na to, że oczekiwał naszego przybycia. Kilku jeźdźców podjechało do nas. Mundury zielonawe, czapki, jak nasze maciejówki, tylko uzbrojenie jakieś dziwne, bardzo długie karabiny, z osadzonymi na nich długimi, cienkimi bagnetami i te konie niskie, włochate. Zatrzymali się kilkanaście metrów od naszej kolumny i zawezwali naszych oficerów. Przedłużała się rozmowa naszych oficerów z żołnierzami na koniach. Wreszcie nasi oficerowie wrócili. Dowódca naszego oddziału powiadomił nas drżącym i załamującym się co chwila głosem, że ci jeźdźcy to bolszewicy. Armia sowiecka na rozkaz Stalina wkroczyła już przed kilku dniami na terytorium państwa polskiego, aby nas wyswobodzić od naszych kapitalistów. Będziemy walczyć wspólnie przeciw Niemcom, ale mamy oddać broń i od tej chwili jesteśmy jeńcami wojsk radzieckich. Było to dla nas ogromne zaskoczenie, ponieważ dotychczas nic nie wiedzieliśmy o wypowiedzeniu wojny Polsce przez Związek Radziecki. Nie wygasł przecież jeszcze pakt o nieagresji, jaki zawarła Polska ze Związkiem Radzieckim. Dopiero później dowiedzieliśmy się od żołnierzy Armii Czerwonej, że Związek Radziecki wkroczył na terytorium Polski w myśl porozumienia pomiędzy ministrami Mołotowem i Ribbentropem. Oddzielono od nas oficerów. Odprowadzono nas na leśną polanę, rozstawiono wokół posterunki. Po pewnym czasie przyszło do nas kilku oficerów radzieckich i wygłaszali jakieś propagandowe przemówienia. Niewiele z tego rozumieliśmy, a nikt nie tłumaczył. Byliśmy głodni i spragnieni po tej całonocnej wędrówce. Powiedzieliśmy o tym oficerom radzieckim, którzy do nas przemawiali. Jeden z nich odpowiedział tylko: „spakojno” i na tym koniec.

Jeńcy wojenni „pryskają”
Zebrałem grupkę siedmiu jeńców z Podhala i po naradzie postanowiliśmy przy najbliższej nadarzającej się okazji uciekać. Gdy nas prowadzili przez las prysnęliśmy tak szybko, że żaden z konwojujących żołnierzy radzieckich tego nie zauważył. Byliśmy wolni. Przesiedzieliśmy w lesie do wieczora. Nie mieliśmy żadnej mapy. Postanowiliśmy iść na zachód, do domu. Wieczorem wyszliśmy z lasu i posuwaliśmy się ostrożnie wzdłuż drogi. W ten sposób uszliśmy kilka kilometrów. Na drodze żywej duszy. Zjedliśmy po kilka surowych ogórków zabranych z pola, smakowały, jak jakiś rarytas. W pewnej chwili nadjechała ciężarówka pełna żołnierzy sowieckich, uzbrojonych w długie karabiny, przypominające czasy Napoleona, z długimi pikami i z workami na plecach. Zatrzymali się. Kilku żołnierzy wyskoczyło z ciężarówki. Otoczyli nas i pytają „kuda?”. Mówimy, że idziemy do domu, mieszkamy tu niedaleko. „Nie nada” i poprowadzili nas na wschód. Po jakichś dwóch godzinach doszliśmy do ogrodzonego zabudowania gospodarskiego, w którym była spora gromada polskich żołnierzy. W ten sposób zostaliśmy po raz drugi jeńcami wojennymi, ale i tym razem nie na długo. W nocy znów prysnęliśmy, mimo gęsto rozstawionych wart. Od naszych współjeńców dowiedzieliśmy się, że można iść na wschód, bo żołnierze sowieccy zatrzymują tych, co idą na zachód. W tej sytuacji mogliśmy iść tylko nocą. Nie było to bezpieczne, ponieważ schwytanych w czasie nocnej wędrówki żołnierzy polskich traktowano jak „szpionów”. Błądziliśmy więc, bo trudno to było nazwać marszem na kierunek. W ciągu dnia leżeliśmy w zaroślach, ubezpieczeni czujkami. Czuliśmy się, jak jacyś niedopieczeni partyzanci. Okrążyliśmy w ten sposób Lwów i doszliśmy do linii kolejowej w miejscowości Lubień Wielki. Teraz zaczęliśmy się posuwać w kierunku południowo-zachodnim.

Ostrzeżenie
Spotykani przypadkowo ludzie ostrzegali nas przed bojówkami ukraińskimi, które mordują w wyszukany sposób schwytanych żołnierzy polskich. I rzeczywiście, w lesie koło miejscowości Szczerzec natknęliśmy się na zwłoki kilkunastu żołnierzy polskich pomordowanych w okrutny sposób. Zwłoki zostały rozkawałkowane, prawdopodobnie przy pomocy siekiery. Przypuszczalnie mordowano ich w ten sposób, że żywych cięto na drobne kawałki, zaczynając od kończyn. Widok był przerażający, ścierpła na nas skóra ze strachu. Pragnęliśmy jak najszybciej dotrzeć do Karpat, sądziliśmy, jak się później okazało słusznie, że tam, jako urodzeni górale, będziemy się czuli bezpieczniej. Wieczorem przedzieraliśmy się koło jakiejś miejscowości. Na uboczu, około 300 metrów od wioski, stał budynek gospodarski ze stodołą. Postanowiliśmy zdobyć w tym domu trochę żywności. Zaczekaliśmy do zmroku i dopiero wtedy zbliżyliśmy się do zabudowań. W domu był gospodarz w wieku około 65 lat, jego żona i może dwudziestoletnia córka. Gospodarz nie chciał w ogóle z nami rozmawiać, kazał nam iść do wsi, to tam nas na pewno nakarmią, on jest biedny i nie ma sam co jeść. Do naszej rozmowy wtrąciła się jego żona i radziła nam, abyśmy w żadnym wypadku nie szli do wsi, ona ma trochę mąki i mleka to zrobi kluski. Poparła ją córka i stary niechętnie ustąpił, ale cały czas patrzył na nas „wilkiem”. Gospodyni mówiła, że jej syn także był w wojsku polskim i jeszcze nie wrócił – może także gdzieś tam głoduje. Nagotowała duży garnek klusek, najedliśmy się do syta. Stary zaproponował nam, niby udobruchany, abyśmy zanocowali u nich w stodole. Zgodziliśmy się chętnie, bo przecież już od wielu dni nie spaliśmy pod dachem, a w dodatku wypełnione po brzegi kluskami żołądki spowodowały uczucie błogości i zadowolenia. Córka odprowadziła nas do stodoły z lampą naftową, abyśmy się mogli rozlokować. Na odchodnym zapowiedziała przymilnie, że jak rodzice zasną, to ona do nas przyjdzie. Nie mieliśmy ochoty na żadne flirty, ale nie mogliśmy jej tego powiedzieć. Zaledwie zasnąłem, a tu ktoś mnie szarpie. Obudziłem się, ale udawałem, że twardo śpię, gdy się zorientowałem, że córka gospodarza tak agresywnie sobie ze mną poczyna. A ona nic tylko szarpie dalej. No – myślę sobie – ale się jej zebrało na miłość. Tymczasem ona zaczyna mówić półgłosem: – Obudźcie się i uciekajcie. Ojciec poszedł do wsi po Ukraińców. Musicie uciekać, bo was zamordują. Okazało się, że wszyscy już się obudzili, tylko udawali, że śpią. Pozbieraliśmy się w trzy migi i w nogi, byle dalej od naszego „przeznaczenia”.

Rex
Po pewnym czasie zauważyliśmy, że za nami biegnie jakiś pies. Gdy przystanęliśmy na chwilę on także się zatrzymał. Ruszamy i kluczymy, on cały czas za nami. Niedobrze, pewnie to pies goniących nas Ukraińców. Uciekamy co sił w nogach, ale zmęczenie bierze górę nad strachem. Zatrzymaliśmy się, postanowiliśmy się bronić. Uzbroiliśmy się w kije i czekamy w zasadzce. Jest nas siedmiu młodych, gotowych na wszystko mężczyzn, nie damy się tak łatwo. Czekamy, a tu nic, nikt nas nie goni. Może zgubili nasz ślad? Pies krąży cały czas w pewnej odległości, zachowuje się spokojnie. Postanawiamy go zlikwidować. Wziąłem kawałek chleba, podszedłem do niego i rzuciłem mu chleb pod nogi, odskoczył, ale gdy się wycofałem, zbliżył się ostrożnie do chleba, powąchał i „w mgnieniu oka” pożarł. Był to piękny okaz wspaniale zbudowanego, rasowego wilczura. Zaskoczyło nas, że pies taki głodny – to pewnie nie „Ukrainiec”, może taki sam włóczęga, jak my. Podszedłem do niego blisko z kawałkiem chleba w ręce, przemawiając do niego przymilnie. Nazwałem go „Rexem” i zauważyłem, że usłyszawszy to imię, drgnął i zaczął machać ogonem. Wziął ode mnie chleb z ręki, zacząłem go głaskać po grzbiecie, szepcząc mu czułe słówka. Psy to lubią, a ja ze wszystkich zwierząt najbardziej lubię psy. Nakarmiliśmy go do syta resztkami naszej ubogiej śpiżarni, trzymając się dewizy: „przez żołądek do serca”. Zdobyliśmy w ten sposób jego zaufanie i stał się naszym wiernym sługą i towarzyszem niedoli. Okazało się później, że był to pies tresowany, wojskowy albo policyjny, tego już od niego nie mogliśmy się dowiedzieć. Oddał nam nieocenione usługi. W czasie wędrówki biegł kilkanaście metrów przed nami, był bardzo czujny. Obserwowaliśmy go tylko pilnie, nauczyliśmy się szybko reagować na jego zachowanie. Mogliśmy teraz posuwać się naprzód nawet w biały dzień. Na postojach nie trzeba było wystawiać czujki – on to wziął na siebie. Kilka razy zagrodziły nam drogę bandy młokosów ukraińskich, uzbrojonych w noże i kije. Rex na naszą komendę: „bierz ich”, rozprawiał się z nimi w mgnieniu oka. Rzucał się na nich z taką furią i strasznym warkotem, że rejterowali w popłochu, jak przed szarżą szwadronu kawalerii. Pocieszny też był widok uciekających bandziorów przed jednym rozjuszonym psem. Odpędzał ich daleko od nas, znacząc ich pośladki swymi potężnymi kłami. W Samborze zaopatrzyliśmy się w żywność. Idziemy wzdłuż toru kolejowego, gdzie nadjeżdża pociąg towarowy w kierunku na Chyrów, korzystamy z okazji, wskakujemy na lory i już jedziemy, a tymczasem nasz Rex biegnie obok wagonów. Nie ma rady, trzeba wysiadać, nie zostawimy go przecież. Czekamy na dogodne miejsce do wyskoczenia z pędzącego pociągu. Jest wzniesienie koło toru. Hop! Jeden z nas już skoczył, a tymczasem Rex także to miejsce wykorzystał i jednym susem znalazł się na lorze. Całe szczęście, że ten co już zeskoczył, zauważył wyczyn naszego Rexa i uczepił się ostatniego wagonu. W ten sposób przejechaliśmy kilkanaście kilometrów.

Niemieccy jeńcy wojenni
Przed Chyrowem na wszelki wypadek opuściliśmy nasz „królewski” pojazd i dalej pieszo na Leski i Ustrzyki. Po drodze trzeba było przekroczyć granicę na Sanie. W napotkanej leśniczówce powiedziano nam, że granica obsadzona jest już przez wojska radzieckie, które nie przepuszczają Polaków na drugą stronę, a do przekraczających San strzelają. Zbliżamy się do granicy i okazuje się, że to, niestety, prawda. Drogą wycofują się tabory niemieckie. Przeprawy przez prowizoryczny most strzegą już żołnierze Armii Czerwonej. Co robić? Siedzimy w rowie przy drodze. Postanawiamy spróbować przeprawy przez San nocą. Gdy tak siedzieliśmy w niewesołym nastroju, jeden z jadących taborytów niemieckich zagadał do nas łamaną polszczyzną: czy chcemy przedostać się na drugi brzeg? Oczywiście! O tym jedynie w tej chwili marzymy. – Możecie przekroczyć San tylko jako niemieccy jeńcy wojenni – poddał nam pomysł. W ten sposób dobrowolnie staliśmy się na okres jednej godziny jeńcami niemieckimi. Otoczyliśmy wóz tego, jak się w trakcie rozmowy dowiedzieliśmy, Ślązaka z okolic Opola, udając, że go pchamy. Zbliżamy się zwolna do granicy, napięcie rośnie, serce łomoce w piersiach. Jeżeli nas zatrzymają, staniemy się znów jeńcami radzieckimi. Rex kroczy tuż przed końmi, jakby im wskazywał drogę. Wreszcie granica. Żołnierze radzieccy zamiast na nas, patrzą na Rexa i wołają: „Smotryj kakaja sobaka”, próbują go złapać. Rex wyszczerzył kły i warknął głucho, odskoczyli jak oparzeni. Jesteśmy na drugim brzegu, kręci się pełno żołnierzy niemieckich, pchamy więc dalej wóz. Doszliśmy w ten sposób do lasu i najspokojniej, podziękowawszy Ślązakowi za pomoc, zeszliśmy z drogi w las.

Los nie szczędził przykrości
Posililiśmy się otrzymanym od tego Ślązaka chlebem wojskowym i puszką konserwy wołowej, no i ruszamy dalej, na Lesko. Noga mnie bolała bardzo, rana nie goiła się, ropiała. Nic o tym moim towarzyszom niedoli nie mówiłem, opatrunki zmieniałem potajemnie. Bałem się, że jak zobaczą moją ranę i obrzękniętą nogę, to mnie przemocą zostawią w pierwszym napotkanym szpitalu. Gdy się pytali, czemu kuleję, odpowiedziałem, że zwichnąłem nogę w stawie skokowym w czasie wędrówki do Lwowa. Przyjęli to do wiadomości i więcej na moją nogę nie zwracali uwagi. W Lesku spotkaliśmy Ukraińców, ale już ubranych w czarne mundury, pod rozkazami niemieckich oficerów. Gdy przechodziliśmy koło sklepu mięsnego, zaczepił nas mężczyzna w wieku około 50 lat i natrętnie zaczął nas namawiać do sprzedaży Rexa. Nawet słyszeć nie chcieliśmy o tym. Wtedy zaproponował nam, abyśmy wstąpili do niego na obiad. Zgodziliśmy się pod warunkiem, że zapłacimy za ten obiad. Jedliśmy rosół z ziemniakami, gdy do mieszkania wpadła żona rzeźnika i przerażonym głosem wrzeszczy do nas: – Uciekajcie szybko, bo Ukraińcy was szukają! Wyprowadziła nas na zaplecze domu i pokazała kierunek, w którym mamy uciekać. Mimo że nikt nas nie gonił, „wialiśmy”, co sił w nogach. Gdy uszliśmy spory kawał drogi, zatrzymaliśmy się w lesie i obserwujemy, czy nas ktoś nie goni. Jeden z naszych wyciąga z chlebaka dwie całe laski kiełbasy i mówi, że „zwędził” je rzeźnikowi w czasie ucieczki. Trochę zwymyślaliśmy go, że nie powinien kraść, ale ochoczo zabraliśmy się do „pałaszowania” przysmaku. Pierwszy duży kawałek oczywiście dla Rexa, ale gdzie on się zawieruszył? Wołamy go, a tu cisza. Wtedy dopiero przypomnieliśmy sobie, że żaden z nas nie widział Rexa podczas ucieczki z Leska. Nietrudno było się domyślić, że rzeźnik „wywiódł nas w pole”. Nie chcieliśmy mu sprzedać psa, to nam go podstępem zabrał. Wiedzieliśmy, że nie ma po co wracać – psa nam nie odda, ale nas może oddać w ręce Ukraińców, chociażby za te skradzione kiełbasy. Było nam bardzo smutno, tak smutno, jak po stracie najlepszego przyjaciela. W oczach pojawiły się łzy, nie wstydziliśmy się tego. Los nie szczędził nam przykrości. Szliśmy dalej jak w kondukcie pogrzebowym, ze zwieszonymi głowami, nic nie mówiąc do siebie. Kiełbasę nietkniętą zostawiliśmy na postoju.

Jak staliśmy się bandytami
Przed Gorlicami Jaś Szczerba, kpr. podchor., mój serdeczny kolega z ławy szkolnej i z Podchorążówki, zachorował ciężko – gorączka, dreszcze i krwawa biegunka (czerwonka), musiał zostać w Szpitalu w Gorlicach. Dotarliśmy na górę Chełm pod Grybowem, gdzie stoczyliśmy pierwszą potyczkę w tej wojnie. Przenocowaliśmy u znajomych z tego okresu gospodarzy, nakarmili nas solidnie. Córka gospodarzy wyprała naszą brudną, przepoconą bieliznę. Czuliśmy się, jak u siebie w domu, zresztą i do rodzinnego domu pozostało jeszcze tylko trzy dni marszu. Wspominaliśmy na wesoło nasze przygody. Przespaliśmy się, pierwszy raz od kilkudziesięciu dni, w czysto zaścielonych łóżkach na nagusa, bo bielizna się suszyła, a piżam nie mieliśmy. Rano zadowoleni i we wspaniałym nastroju ruszyliśmy do upragnionego celu. Wkrótce zatrzymaliśmy się w lesie, ponieważ nasze drogi się rozchodziły. Dwóch z nas szło w innym kierunku – na Limanową i po serdecznym pożegnaniu odeszli. My we czwórkę jeszcze zostaliśmy na polanie. Siedzimy sobie najspokojniej, a tu nagle dochodzą nas odgłosy dość głośnej rozmowy i za chwilę jesteśmy otoczeni przez patrole niemieckie z krzykiem „Hände hoch”. Zabrali nam chlebaki, zrewidowali pobieżnie i kazali iść. Od konwojującego nas żołnierza niemieckiego dowiedzieliśmy się, że jesteśmy bandytami, że strzelaliśmy w lesie i mimo że nie znaleźli przy nas broni, oni nas o to podejrzewają, broń mogliśmy ukryć. Pocieszył nas jeszcze, że prawdopodobnie zostaniemy rozstrzelani. Tego tylko brakowało: po takich przejściach zginąć w taki głupi sposób. O ucieczce nie mogliśmy nawet myśleć, pilnowali nas jak jaki skarb. Szliśmy w grobowym nastroju, nie pozwolili nam rozmawiać. Doprowadzili nas do jakiegoś urzędu w Grybowie.

Jak przestaliśmy być bandytami
Tu się na nasze szczęście okazało, że inny patrol złapał młodego chłopca, który strzelał sobie na wiwat ze znalezionego karabinu. Nie zwolnili nas jednak, mimo że przestaliśmy być bandytami, tylko odprowadzili do obozu jenieckiego, który znajdował się w szkole kołodziejsko-kowalskiej. Tu zrewidowano nas dokładnie. U mnie w kieszeni znaleźli kartkę z Hołoska, świadczącą o mojej promocji, o której nawiasem mówiąc całkiem zapomniałem. Umieszczono nas w dużej sali, w której było kilkudziesięciu żołnierzy polskich. Po jakiejś godzinie wywołano moje nazwisko, zaprowadzono do pokoju, w którym było dwóch oficerów niemieckich i jakiś cywil, jak się okazało, tłumacz. Pokazali mi tę nieszczęsną kartkę i spytali, czy to moja? Odpowiedziałem, że należy do mnie. Pytają: – Dlaczego nie powiedziałeś, że jesteś oficerem? – Bo mnie o to nikt nie pytał – odpowiadam. Dowiedziałem się, że otrzymam osobny pokój z kpr. Danielem Bursą i nie wolno mi się komunikować z żołnierzami. Umieszczono nas w jakiejś małej bibliotece, w szafach było dość dużo książek z dziedziny techniki. Z nudów czytałem je po kolei. Zacząłem wieść nędzne życie jeńca wojennego. Z żołnierzami spotykałem się podczas apelu i od nich dowiedziałem się, że wszyscy Ślązacy, którzy znajdują się w tym obozie jenieckim, podpisują volkslistę i są zwalniani. Udało mi się zawiadomić moich znajomych, pp. Kamińskich w Grybowie, że przebywam w tym obozie. Odwiedzali mnie kilkakrotnie, przynosili lekarstwa, bandaże i żywność. Zawiadomili także moich rodziców, że przebywam cały i zdrów w obozie jenieckim w Grybowie. Mogłem więcej czasu poświęcić mojej ranie na prawym podudziu i po kilku dniach intensywnego leczenia wygoiła się całkowicie, została tylko na pamiątkę dość duża blizna. Mniej więcej w dziesiątym dniu pobytu w Grybowie przyjechali do mnie na motocyklu ojciec i najstarszy mój brat, Józef. Przywieźli całą spiżarnię w plecakach oraz zaświadczenie z Kreishauptamtu w Nowym Targu, że jestem rolnikiem i że powinni mnie zwolnić z obozu, ponieważ jestem potrzebny do pracy na roli. Kierownictwu obozu nie trafiło do przekonania to skojarzenie oficera z rolnikiem i pocieszyli ojca, że mnie w odpowiednim czasie zwolnią. Ja ze swej strony zapewniłem ojca, że postaram się jak najszybciej wrócić do domu. W czternastym dniu mojego pobytu w obozie załadowano nas do krytych wagonów kolejowych, mieliśmy jechać do obozu jenieckiego na terenie Rzeszy.

Ucieczka
Postanowiłem z jednym z jeńców rodem z Rabki Zarytego uciec w czasie transportu. W moim wagonie było trzydziestu jeńców i dwóch starszych żołnierzy niemieckich jako konwojentów. W budkach hamulcowych wagonów umieszczano żołnierzy z bronią maszynową. W czasie jazdy namawialiśmy jeszcze kilku kolegów do ucieczki, ale oni jeszcze odradzali nam ją, że to za duże ryzyko, że strażnicy z budek hamulcowych z pewnością dosięgną nas swoimi karabinami, a poza tym w razie udanej wycieczki aresztują nas w domu, ponieważ znają adresy. Nie zrezygnowaliśmy pomimo tych ostrzeżeń. Zgodzili się, choć niechętnie, pomagać nam w czasie ucieczki. (Bali się represji ze strony Niemców po zauważeniu naszej ucieczki.) Jechaliśmy nocą – to sprzyjało naszym planom. Postanowiliśmy wyskoczyć w okolicy Rabki Zarytego. Kilka razy w czasie jazdy odzywały się karabiny maszynowe strażników w budkach. Nie wiedzieliśmy, czy ktoś uciekał, czy też strzelali tylko na postrach. Dojechaliśmy do Mszany Dolnej i tu pociąg utknął. Okazało się, że zepsuła się lokomotywa, a tu, jak na złość, noc się pomału kończyła. Świtało, kiedy doczepili inną lokomotywę, ruszyliśmy wreszcie. Ryzyko ucieczki wzrosło niepomiernie, koledzy gorąco odradzają. Bez ryzyka nie ma wygranej. Postanawiamy mimo wszystko uciekać. Koledzy w drugim kącie wagonu grają z konwojentami w sechziga, dajemy im znać, że za chwilę będziemy wyskakiwać. Rozciągamy kraty w okienku. Trzeba wysiadać z nogami naprzód. Koledzy, jedni zasłaniają, a silniejsi wypychają, trochę na chama, a tu ciasno, jak cholera. Wyskakuję pierwszy, już wiszę na rękach na ścianie wagonu i bez namysłu hop! Odbiłem się silnie od ściany wagonu, aby nie wpaść pod koła, udało się, staczam się z nasypu. Przywarłem do ziemi całym ciałem i udaję trupka, mimo to ten z budki posłał w moją stronę kilka serii. Pociąg znikł za zakrętem, wstaję i biegnę wzdłuż toru, szukam mego towarzysza ucieczki. Przebiegłem kilkaset metrów, już zacząłem wątpić, czy wyskoczył za mną, i nagle słyszę ciche jęki. Jest, leży, oburącz ściska nogę i pojękuje. Wziąłem go na plecy i zawlokłem do domu jego rodziców. Wylądowaliśmy na szczęście kilkaset metrów od domu. Noga w okolicy stawu skokowego obrzękła mu bardzo szybko, prawdopodobnie nastąpiło złamanie lub zwichnięcie. Poza tym doznaliśmy tylko powierzchownych obrażeń ciała. Jego rodzice ucieszyli się bardzo, gdy go zobaczyli, ponieważ nie mieli żadnych wiadomości o nim i przypuszczali, że zginął w czasie wojny. Nakarmili nas, a mnie pożyczyli stare ubranie góralskie. Ruszyłem natychmiast przez Obidową, Nowy Targ, a potem wzdłuż toru kolejowego do domu.

Przeprawa przez Tatry
Spotkałem po drodze kilku znajomych, ale mnie nie poznali. W domu także w pierwszej chwili mnie nie poznano, ponieważ nie spodziewali się, że tak szybko wywiążę się z danego ojcu przyrzeczenia. Przez wiele tygodni ukrywałem się – istniała przecież możliwość, że mogą mnie poszukiwać za ucieczkę z transportu, a znali miejsce mojego stałego zamieszkania. Na szczęście moje obawy okazały się płonne – nikt mnie nie potrzebował i nie szukał. Postanowiłem opuścić rodzinne pielesze i przedostać się do tworzącej się Armii Polskiej we Francji. W tym celu próbowałem nawiązać kontakt z moimi kolegami z gimnazjum w Zakopanem. Niestety, część z nich, tych aktywniejszych, już zdążyła wyprowadzić się na Zachód. A ci, co zostali, siedzieli jak mysz pod miotłą i nie chcieli w ogóle rozmawiać ze mną na ten temat. Miałem jednak nadzieję, że w końcu znajdę kogoś do towarzystwa. Zima na przełomie 1939/40 roku była mroźna, z dużymi opadami śniegu. Nie było jeszcze w tym czasie zorganizowanych przerzutów. Dość często te usiłowania kończyły się niepowodzeniem, a nierzadko wprost tragicznie. Granica polsko-słowacka była dobrze strzeżona przez Tyrolczyków z jednej strony, a przez Słowaków z drugiej. Schwytanych na granicy straż graniczna przekazywała do dyspozycji Gestapo. Nie było dla nich ratunku – po krótkim, okraszonym torturami „przesłuchaniu” rozstrzeliwano ich na cmentarzach w Zakopanem i w sąsiednich miejscowościach. Wielu z tych, którzy usiłowali przekroczyć granicę przez Tatry, zginęło w lawinach albo wskutek krańcowego wyczerpania i zamarznięcia. Tym, którym udało się szczęśliwie przedostać przez granicę, groziło niebezpieczeństwo schwytania na Słowacji przez „Hlinkowców”, którzy także przekazywali pojmanych do dyspozycji Gestapo. Przypadkowi przewodnicy przeprowadzali tylko przez granicę polsko-słowacką, w dalszej drodze przez Słowację i granicę słowacko-węgierską „uciekinierzy” ci zdani byli na własne siły i pomysłowość. Tym, którzy pomagali w jakikolwiek sposób „uciekinierom”, groziła także kara śmierci. Osobiście byłem świadkiem zamordowania przez Gestapo na cmentarzu w Poroninie czterech mężczyzn, jak się później okazało, czterech polskich oficerów, schwytanych razem z przewodnikiem na granicy. Przewodnika Gestapowcy zastrzelili na Ustupie podczas próby ucieczki z samochodu.

Kurier
W styczniu 1940 r. rozpocząłem nowy, ciekawy okres mojego życia – wstąpiłem na ścieżkę pracy konspiracyjnej, a mianowicie do służby łącznikowo-kurierskiej przez południową granicę Polski. Praca ta dawała mi dużo satysfakcji osobistej. Mogłem ułatwić wielu Polakom wydostanie się z okupowanego kraju i dalszą walkę w zachodnim teatrze wojny, a także jako łącznik i kurier przenosiłem pocztę, pieniądze i broń, co było bardzo ważne dla ruchu oporu w Polsce i poza jej granicami. Niestety, 11 sierpnia 1941 r. zostałem aresztowany przez funkcjonariuszy Gestapo i tym sposobem wyłączony z walki o wolność Ojczyzny. Natomiast podczas pobytu w Katowni Podhala „Palace” w Zakopanem (3 miesiące), w więzieniu w Tarnowie (5 miesięcy), a następnie w obozach koncentracyjnych w Oświęcimiu, Gusen, Mathausen i Sachsenhausen, do końca wojny miałem możność przekonania się osobiście, do jakiego stopnia barbarzyństwa posunęli się Niemcy w czasie ostatniej wojny. Epilog odważnej ucieczki siedmiu strzelców podhalańskich z sowieckiej niewoli 1939 r.
Do Polski z Niemiec wróciłem 13 kwietnia 1946 r. jako były więzień niemieckich obozów koncentracyjnych. W październiku 1946 r. rozpocząłem studia na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Jagiellońskiego. Były to trudne czasy dla studentów z tak zwanej prowincji, a wprost okrutne dla studentów górali z Podhala. Brak pieniędzy, wygórowane ceny za mieszkanie, drożyzna, prawie wszystko na kartki, brak książek do nauki, a i skrypty trudno dostępne. Studenci, aby przeżyć, udzielali korepetycji, wynajmowali się do różnych prac domowych. A na studentach góralach z Podhala zaciążyła dodatkowo zdradziecka działalność Krzeptowskich i kilku rodzin z Goralenvolku. Okazywano nam wyraźnie nienawiść, wyzywano od zdrajców narodu, nie przyjmowano do domów studenckich, nie zezwalano na korzystanie ze stołówek studenckich, nie zatrudniano do prac domowych. Czuliśmy się odizolowani i osaczeni. Niepodzielnie rządził wówczas Związek Młodzieży Socjalistycznej, działający pod opieką towarzyszy z komitetów PZPR-u, Urzędu Bezpieczeństwa, wojska i władz samorządowych. Decydowali o wszystkim. Przeważająca część studentów uzyskała świadectwa dojrzałości w okresie międzywojennym, a wielu z nich było żołnierzami Ruchu Oporu w okresie okupacji niemieckiej. Rozpoczęły się masowe aresztowania przez Urząd Bezpieczeństwa przy pomocy Związku Młodzieży Socjalistycznej studentów – byłych żołnierzy Armii Krajowej, Narodowych Sił Zbrojnych, Wolności i Niepodległości. 29 października 1947 r. byłem przesłuchiwany w Urzędzie Bezpieczeństwa w Krakowie w sprawie ucieczki siedmiu strzelców podhalańskich z trzech sowieckich obozów jenieckich w październiku 1939 r. jako inicjator ucieczki i przywódca tej jednostki wojskowej. Przesłuchiwało mnie dwóch oficerów Bezpieki – Polak i Żyd oraz oficer NKWDE. Przyznałem się do tego wyczynu. Pada niespodziewane pytanie o to, czy posiadam zaświadczenie o zwolnieniu nas z obozów jenieckich. Odpowiadam, że my uciekliśmy z tych obozów i żadnych zaświadczeń o zwolnieniu nie mamy. Postanowiono, że oni mi dadzą skierowanie do władz wojskowych w Kijowie i że mam stamtąd przywieźć zwolnienie z tych obozów dla siedmiu strzelców podhalańskich. Zdawałem sobie doskonale sprawę, że to będzie koniec mojej egzystencji na tym jakże rozkosznym i wybitnie przyjaznym mi świecie. W tym momencie przechodził przez pokój porucznik Urzędu Bezpieczeństwa, mój kolega i przyjaciel z Podchorążówki – Tadeusz Twardzik z Bielska-Białej. Poznał mnie, a gdy się dowiedział o celu mojej wizyty w Urzędzie Bezpieczeństwa, kazał mi iść do domu. I tym samym przeszkodził mojej „krajoznawczej” wycieczce do Kołymy albo do tajgi syberyjskiej.

A jednak cuda zdarzają się jeszcze na świecie!
W okresie studiów studenci Związku Młodzieży Socjalistycznej dokuczali bardzo studentom niezrzeszonym. Na piątym roku studiów wyrzucono nas z Domu Medyków przy ul. Grzegórzeckiej i osadzono w Domu dla Starców przy ul. Rakowickiej. Do małego pokoju bez pieca, z pojedynczymi oknami, wstawiono 10 łóżek, mały stolik, krzesło, dostaliśmy żarówkę 60-watową. Kran z wodą bieżącą był na korytarzu, łazienka z prysznicem – uszkodzona. Łóżko służyło do wszystkiego: do spania, do nauki, jako magazyn żywnościowy, do przygotowywania i spożywania posiłków i jako szafa na ubrania, w zimie do podmarzania pod jednym kocem. Ściany i okna służyły w zimie do osadzania się szronu. Oj! Użyliśmy życia! Na wszelkich imprezach i uroczystościach to nam, niezrzeszonym, wręczano tzw. szturmówki (czerwona płachta na długim kiju) do niesienia w czasie pochodu. A myśmy te szturmówki jeszcze przed rozpoczęciem pochodu opierali o ściany domów przy ul. Mikołajskiej i ginęli w tłumie. Związek Młodzieży Socjalistycznej zemścił się na nas za to w czerwcu 1952 r. w ten sposób, że dwa roczniki absolwentów Wydziału Lekarskiego (1951 i 1952), tych nieposłusznych niezrzeszonych, pod opieką milicji załadowano do wagonów kolejowych i zawieziono do Śremia i tam nastąpiła selekcja, kogo ukarać skierowaniem na zesłanie do służby wojskowej, a kogo zwolnić do cywila. Decydowało o tym trzech członków ZMS i trzech Ubeków. O moim losie zdecydowała moja rodzina Zielińskich, którzy z czwórką dzieci uciekli z łagru na Uralu i przez Taszkient, razem z gen. Andersem, udali się do Teheranu. A to się moim oprawcom nie spodobało i odesłali mnie do cywila! 8 września 1952 r. wezwano mnie na Wojskową Komisję Lekarską i – nie badając mnie – przekazano z Rejonowej Komendy Uzupełnień Kraków nr II Zaświadczenie Wojskowe nr 392983 seria D, że zostałem uznany za niezdolnego do służby wojskowej na podstawie przepisów san. 20/51 i par. 40 p. 3 i jestem skreślony z ewidencji wojskowej par. 49 p 3.
lek. med. Wincenty Galica
Zakopane, marzec 1954 r.
Tygodnik Podhalański 32/2008

Zostań Patronem Tygodnika Podhalańskiego.

Reklama
Komentarze Facebook
Dodaj komentarz
Wysłanie komentarza oznacza akceptację regulaminu komentowania na łamach 24tp.pl
Wios 2021-05-24 08:06:04
Tak wygląda życiorys odważnego człowieka. Rozglądam się do i znowu zwidzę aresztowania ludzi za poglądy , naciąganie prawa dla celów politycznych, nową elitę działaczy partyjnych , aparatczyków ..czy innych obajtków.
smrodek 2021-05-24 01:28:38
Brakuje nam teraz takich ewenementów.
boruta 2021-05-23 14:27:51
Ciekawy życiorys. Bardzo dobrze się czyta i wyciąga wnioski z kampanii wrześniowej 1939.
Turysta 2021-05-23 12:12:33
Wspaniała historia.
hanys 2021-05-23 11:54:51
Zaszczepcie sie starziki bo rząd nie da wam 14tki.

Reklama
  • NIERUCHOMOŚCI | wynajem
    POKOJE 1-OSOBOWE DO WYNAJĘCIA DŁUGOTERMINOWO, blisko przystanku PKP Poronin Misiagi - 575 520 065.
  • PRACA | dam
    PIELĘGNIARKA ANESTEZJOLOGICZNA z doświadczeniem potrzebna na 24-godzinne dyżury do starszej kobiety od wielu lat na respiratorze. Warunki do uzgodnienia. Wiadomość: 882 940 447.
  • PRACA | dam
    Przedsiębiorstwo Budowlane Sikora zatrudni kierownika budowy oraz pracowników ogólnobudowlanych z doświadczeniem.602629623.
  • PRACA | dam
    HURTOWNIA SPOŻYWCZO-MROŻONKOWA POSZUKUJE OSOBY NA STANOWISKO: PRZEDSTAWICIEL HANDLOWY na teren Zakopanego i okolic. OFERUJEMY: - stabilne zatrudnienie, - atrakcyjny system wynagrodzenia (podstawa + prowizje), - samochód służbowy, telefon, laptop. CV NA ADRES: gobo10@wp.pl, tel. 602 74 31 38.
  • PRACA | dam
    PRACOWNIK BIUROWY na hali sprzedaży (faktury, itp.). Zakopane. 602 74 31 38, gobo10@wp.pl
  • PRACA | dam
    KONSERWATORA/PRACE PORZĄDKOWE PRZY PENSJONACIE. Zakopane. 602 74 31 38
  • PRACA | dam
    KUCHARZA A`LA CARTE zatrudni Hotel Crocus**** w Zakopanem. Bez zamieszkania. Tel. 792 276 261. CV: rezerwacja@hotelcrocus.pl
  • USŁUGI | budowlane
    OCIEPLANIE DOMÓW na materiałach wysokiej jakości. 787 479 002.
  • NIERUCHOMOŚCI | sprzedaż
    Sprzedam 2 HEKTARY POLA i DZIAŁKĘ 20 AR. 505 429 375.
  • NIERUCHOMOŚCI | sprzedaż
    SPRZEDAM UDZIAŁ - 1/3 CZĘŚCI - W DZIAŁCE ROLNEJ POŁOŻONEJ W BIAŁYM DUNAJCU o numerze 6455/2, pow. 850 m2. 602 339 889.
  • KUPNO
    OBWOŹNY SKUP ZŁOMU - dojazd do klienta. SKUP STARYCH SPAWAREK. 536 269 912.
  • USŁUGI | budowlane
    FLIZOWANIE, REMONTY, WYKOŃCZENIA. 882080371.
  • USŁUGI | budowlane
    KAMIENIARSTWO. 882080371.
  • NIERUCHOMOŚCI | wynajem
    Do wynajęcia MIESZKANIE 2-POKOJOWE Z BALKONEM w centrum Zakopanego. 733 444 107.
  • PRACA | dam
    CENTRALNY OŚRODEK SPORTU w Zakopanem poszukuje na okres wakacyjny KASJERA. Tel.: 600 015 488, e-mail: rekrutacja.zakopane@cos.pl.
  • USŁUGI | budowlane
    REMONTY, WYKOŃCZENIA, PŁYTKI, PANELE, MALOWANIE itp. OBRÓBKI BLACHARSKIE (balkony, tarasy, podbitki). 796 544 016.
  • NIERUCHOMOŚCI | sprzedaż
    Sprzedam BACÓWKĘ, nowo wybudowaną na Sralówkach. 515 503 494, 18 265 39 77.
  • MOTORYZACJA | sprzedaż
    SKUTER SNIEŻNY POLARIS. SILNIK ŻUKOWSKI prawie nowy. 515 503 494.
  • PRACA | dam
    Zatrudnię pracowników budowlanych, fachowców i pomocników, również do przyuczenia. Ubezpieczenie, dobra płaca, darmowy dojazd i wyżywienie. 502590932
    Tel.: 502590932
  • PRACA | dam
    MURARZ, CIEŚLA, MALARZ, OCIEPLENIA, SPAWACZ, ELEKTRYK. 601-218-955
  • SPRZEDAŻ | różne
    DREWNO KOMINKOWE. 501 577 105.
  • USŁUGI | budowlane
    PRACE WYSOKOŚCIOWE, MALOWANE DACHÓW, MALOWANIE ELEWACJI METODĄ NATRYSKOWĄ ORAZ KLASYCZNĄ. 537 160 398.
  • SPRZEDAŻ | budowlane
    PIASEK POD WYLEWKI, CEMENT, KRUSZYWA, ZIEMIA PRZESIEWANA. 503 532 680.
  • NIERUCHOMOŚCI | wynajem
    Wynajmę parking na Gubałówce kontakt 884006004. 793987809
    Tel.: 793987809
  • PRACA | dam
    POTRZEBNA OPIEKUNKA DO 7-MIESIĘCZNEGO DZIECKA, 4-5 godzin dziennie. Zakopane. 692 278 855.
  • USŁUGI | inne
    WYCINKA, PRZYCINKA DRZEW W TRUDNYCH WARUNKACH - 691 317 098.
  • NIERUCHOMOŚCI | kupno
    Kupię działkę na Podhalu GOTÓWKA!!! 600 404 554
    Tel.: 600
  • PRACA | dam
    Pracownik budowlany. Firma budowlana poszukuje pracownika budowlanego na terenie: Zakopane, Nowy Targ, Białka Tatrzańska, Bukowina. 602493811
    Tel.: 602493811
  • USŁUGI | budowlane
    CIEŚLA BLACHARZ, BUDOWA OD PODSTAW. 516 563 400.
  • MOTORYZACJA | kupno
    KUPIĘ KAŻDEGO MERCEDESA SPRINTERA. 531 666 333.
  • MOTORYZACJA | kupno
    KUPIĘ KAŻDĄ TOYOTĘ. OSOBOWE, TERENOWE. CAŁE LUB USZKODZONE. 531 666 333.
  • USŁUGI | budowlane
    MALOWANIE DACHÓW I ELEWACJI. 602 882 325.
  • USŁUGI | budowlane
    KAMIENIARSTWO, ELEWACJE, OGRODZENIA - WSZYSTKO Z KAMIENIA. 509 169 590.
  • NIERUCHOMOŚCI | sprzedaż
    DZIAŁKA BUDOWLANA W MURZASICHLU 19 arów, kameralna. 517 018 380
  • SPRZEDAŻ | różne
    NOWE KILIMY RĘCZNIE TKANE (z owczej wełny). Wzór: jarzębina (60/80). Tel. 793 887 893
  • SPRZEDAŻ | różne
    Sprzedam GOBELIN - pejzaż zimowy - (145/80). TORBY JUHASKIE. Tel. 793 887 893
  • USŁUGI | budowlane
    OGRODZENIA, www.hajdukowie.pl. 692 069 284.
2025-06-08 21:30 Przetrwać na szlaku 2025-06-08 20:45 Wypadek na hulajnodze elektrycznej 2025-06-08 20:00 Sybilla 2024 - Muzeum Tatrzańskie wyróżnione za Palace i nie tylko 2025-06-08 19:30 Nad Tatrami będzie latał taki śmigłowiec 2025-06-08 19:25 Strażacy na Sursum Corda (ZDJĘCIA) 2025-06-08 19:00 Przygody "Kubusia Orawiocka" i "Czarownicy z Babiej Góry" - dzieciństwo na Orawie 2025-06-08 18:59 Wędkarski Dzień Dziecka (ZDJĘCIA) 2025-06-08 18:00 Trzy dni pasji, potu i lotów, czyli Joy Ride Małopolska Festiwal (FOTO) 2025-06-08 16:43 (AKTUALIZACJA) TOPR nie prowadzi żadnej zbiórki na nowy śmigłowiec 2025-06-08 16:00 Ratownicy TOPR podają szczegóły śmiertelnego wypadku taternickiego na Zamarłej Turni 2025-06-08 15:00 Niech wróci moda na rodzinę 1 2025-06-08 14:06 Za rok zainwestujcie w szpilki, nie kosztują dużo, a dzieci będą bezpieczne 5 2025-06-08 13:00 Zatrzymano dwóch Nepalczyków pod Giewontem 2025-06-08 12:00 Miedzy niebem, a ziemią 2025-06-08 11:30 Willa "Forma" Augusta Zamoyskiego. Spotkanie 2025-06-08 11:00 Salka Ujka Krzeptowskiego 2025-06-08 10:00 Hejt, cyberprzemoc i uwodzenie małoletnich w sieci internetowej 5 2025-06-08 09:49 Dni Otwarte w Salonie KIA Wadowski w Nowym Targu 2025-06-08 09:00 "Tryumf Kamili". Jedyny spektakl w Polsce 2025-06-08 08:00 Zatrzymano 20 ton wieprzowiny i ponad setkę wwożonych do Polski zwierząt 5 2025-06-08 00:51 Szlakiem Jana Pawła II szła rzesza pielgrzymów (ZDJĘCIA) 2025-06-07 22:41 Królewskie widowisko nad Wisłą poprzedzone burzą, jutro Przemarsz Małopolskich Smoków 2025-06-07 21:00 Patryk Stosz zwycięża drugi etap 63. Małopolskiego Wyścigu Górskiego 2 2025-06-07 20:00 Zakopiański Dzień Dziecka 2025 (WIDEO, FOTO) 2025-06-07 19:00 Nowy nabytek rabczańskich Zakładów Komunalnych pomoże odbierać z posesji tekstylia 3 2025-06-07 18:15 W górę serca, czyli ponad trzy i pół tysiąca pątników na szlaku Sursum Corda (WIDEO) 2025-06-07 18:00 Podniebny łowca zanotował 64 wykroczenia drogowe pieszych i kierowców (WIDEO) 11 2025-06-07 17:35 Po wypadku w Klikuszowej kolarze dojechali na Rynek w Nowym Targu 2 2025-06-07 17:00 KS Zakopane po ośmiu latach wraca do ligi okręgowej 4 2025-06-07 16:30 Mama i tata - najpiękniejsze słowa świata 2025-06-07 16:00 Kto i jak przerzuca niebezpieczne odpady przez granicę? 5 2025-06-07 15:34 Wiatr porwał namioty i zadaszenia pozostawione bez zabezpieczeń 2 2025-06-07 15:21 W ogrodzie zapaliły się tuje 1 2025-06-07 15:03 Ostrzegawcze alerty, uwaga na burze dzisiejszej nocy 1 2025-06-07 15:00 Pomóż dokończyć budowę ośrodka PSONI w Szlachtowej 5 2025-06-07 14:30 Rocznica lokacji Królewskiego Miasta Krościenka 2025-06-07 14:05 Wojskowy śmigłowiec z Powidza będzie wspierać TOPR po awarii "Sokoła" 6 2025-06-07 13:00 Wizyta przedszkolaków u strażaków 2025-06-07 12:30 Komu zginął ten sympatyczny pies? 2025-06-07 12:00 Spotkanie poetycko-muzyczne z Piotrem Pilarskim 2025-06-07 11:00 Uroczysty apel z okazji Święta 21 Brygady Strzelców Podhalańskich 2025-06-07 10:00 Remont drogi w kierunku Gabańki ukończony 2025-06-07 09:00 Rodzina Górą! Czyli XIII Ogólnopolski Zjazd Dużych Rodzin Zakopane 2025 2025-06-07 08:35 Wysoki mandat za znaczne przekroczenie prędkości dla 23-latka 1 2025-06-07 08:29 Śnieg tylko w wyższych partiach Tatr 2025-06-07 08:00 Sobota pod znakiem słońca, wiatru i gradowej burzy 1 2025-06-06 22:00 Awaria autokaru z dziećmi. Pomogli policjanci i strażacy 2025-06-06 21:40 O wolności w duchu komunikacji 2025-06-06 21:00 Policja zatrzymała mężczyznę za narkotyki 2025-06-06 20:05 Śmiertelny wypadek taternicki na Zamarłej Turni
NAJPOPULARNIEJSZE ARTYKUŁY
NAJCZĘŚCIEJ KOMENTOWANE
OSTATNIE KOMENTARZE
2025-06-08 18:20 1. Jak Państo wiedzą,,,drogi Panie akurat Pani z Tesko też została poszkodowana od uderzenia urwanym parasolem! 2025-06-08 18:13 2. Tak jest. Lewary mają nowego konika pt. "ruska propaganda". W ambasadzie RP w Berlinie pani reżyser to samo powiedziała o wyborach w Polsce i była oklaskiwana przez wszystkich gości. My wiem od kogo wy są. A na filmach pewnie niemieckie radiowozy to z dykty, a somalijczycy pastą do butów smarowani ... 2025-06-08 17:42 3. Zapisu o odbiorze nie ma kiedyś był i odbierali gabaryty. Obecnie mamy PSZOK oddalony od centrum Rabki 6km i każdy gabaryty musi dostarczyć we własnym zakresie, co dla starszych ludzi jest dużym problemem i generuje duże koszty. 2025-06-08 17:28 4. Młodzi uśmiechnięci wykształceni fajno Polacy kidy wy w końcu otworzycie swoje oczy umysły i uszy na prawdę i przestaniecie powtarzać pełowski bełkot o wizach pis,Kto witał nachodzców pizzą i latał z reklamówkami po granicy,kto mówił że nie przyjęcie tych ludzi będzie się wiązało z nie ochronnymi konsekwencjami dla Polski,kto głosował w sejmie przeciwko budowie mury na granicy,kto powtarzał że ten mur nigdy nie powstanie .kto powtarzał że przestępcy nielegalne przekraczający granicę to biedni ludzie którzy szukają swojego miejsca na ziemi, kto ściga prawemu poleskich żołnierzy którzy oddali strzały ostrzegawcze by chronić swoje życie,kto obrażał pograniczników żołnierzy policjantów broniących granic i chroniących wadze tyłki i rodziny przed nachodzcami . Więc po prostu przestańcie powtarzać kłamstwa w nieskończoności , są chyba jakieś granice przyzwoitości. 2025-06-08 16:49 5. Zgadzam sie z wami , pomiary to kpina. Tak samo jak byly niejednokrotnie pomiary hałasu w kamieniołomie Klikuszowa. Przyjechali i połowa maszyn wyłączona. Ludzie żyją w hałasie bo połowa tam pracuje. Dają też dobrze do gminy w szkole sponsorują więc kto sie będzie co odzywał. 6.30 maszyny juz chodzą i na szczęście teraz sie opamiętali do 20.00 pracują. A ciężarówki wioska tak szybko jeżdżą ze trzeba chamowac bo wać pan duży jedzie i sie usuwać. Nie ma czegoś takiego jak pomiary hałasu. Teraz nie liczą sie z ludźmi. Bo jest kasa i zysk. A ekrany to od początku powinny być w takim miejscu jak Lasek czy Nowy Targ. Nikt sie tym nie zajmie , każdy rece umywa. A ty żyj człowieku w takim hałasie. Gmina ma w nosie mieszkańców. I tyle 2025-06-08 16:36 6. Niech wróci moda na czynne WC w centrum Po dniu dziecka sporo brązowych tortow 2025-06-08 15:47 7. pisowcy sprzedawali studenckie wizy nawet tym którzy nie znali polskiego ani angielskiego ani nie mieli matury a on twierdzi że to byli wybitni fachowcy którzy legalnie pracowali nawet w Niemczech i mieli wizy na nieokreślony czas no i wrócili dobrowolnie do swoich państw mlekiem i miodem płynących :-) 2025-06-08 15:33 8. Duma regionu? Naprawdę uważacie, że awans z 8 ligi (A klasa) do 7 ligi (liga okręgowa) jest powodem do dumy? Dumą regionu są łyżwiarze, narciarze, snowboardziści czy lekkoatleci a nie piłkarze. W tym regionie kilkadziesiąt klubów z wiosek i małych miasteczek gra w wyższych ligach od Was, więc trochę pokory i skromności. 2025-06-08 15:24 9. @ GT @GT zwożono tonami ... zwożono tonami ... to wtedy co byłeś na urlopie ??... i była dowożona tonami jagnięcina bez żadnej kontroli weterynaryjnej ??... za pisu do Zakopiańskich ... restauracji ... nie śmiej się to ... do kogo to było ??? .. to nie śmiej sie ... do ... ochroniarzy ... tych starych milicyjantów ??? ... 2025-06-08 15:12 10. A gdyby jednak coś się komuś stało? Komentarze niefrasobliwych byłyby zapewne inne.Czytając tytuł-można pomyśleć ,że chodzi o szpilki jako but na zmrożony snieg w Tatrach,zamiast raków i czekana.
2025-05-19 17:33 1. Jan mnie tam tyz zabrakło bo kosula w krate mi nie wyschła... miałem portki na posek zapinane ... rekonesans taki a sztuka "Ulice Jerozolimy " , Ulice pise się z duzej litery pamiytej .se tło .. i suchej co powiado doktor ... sztuk pięknych... 2025-04-24 10:37 2. Tylko na zdjęciach i w realu pusto przez fatalny dojazd do Szczawnicy. Stać w korku I niszczyć zawieszenie, to średnia przyjemność. 2025-04-02 12:01 3. A co na to czorne misie? Te brązowe tyż złe mogą być. 2025-03-28 12:31 4. Co Palace ma wspólnego z Wyklętymi. Ktoś chyba pomylił wątki i miejsca. Czyżby nowy starosta bał się OGNIA ? 2025-03-18 00:29 5. No i teraz wreszcie będzie prawo i sprawiedliwość. 2025-03-12 11:25 6. Na spotkaniu zabrakło schorowanego już pana dra Ryszarda Dąbrowieckiego, który jest pasjonatem twórczości mistrza Hasiora. Wydał nawet o nim książkę pt. "Upadły Anioł- Rzecz o Władysławie Hasiorze" 2025-03-04 09:43 7. Ach ten nieszczęsny młotek. Rośnie w siłę nasza ideologiczna brać 2025-01-07 08:11 8. dla czego ludziku zwsze musz podciaga swja dziłalnosc pod dominujaca ideologoiie - pani Rzasa zamiast zajamowac sie sztuka zaczyna bawic sie w klimatystke? 2025-01-03 16:45 9. Nie masz pomysłu na biznes? Załóż fundacje $$$. Stara prawda. 2024-12-30 21:50 10. Gdzie ta ekologia, bo oprócz propagowania pewnej ideologii przez osobiszcze sportujące ( chodzi o toto coś w bluzie sześciokolorowej, nie licząc czarnego) nie znajduję
WARUNKI W GÓRACH
POGODA W WYBRANYCH MIASTACH REGIONU
Reklama