Reklama

2021-05-23 10:00:00

Reklama

Galica to był niezły kozak

Góral, który zwiał z sowieckiej niewoli

Wincenty Galica - lekarz, kurier tatrzański. Oto jego opowieść, która mrozi krew w żyłach. To historia opowiedziana przez górala, prawdziwego twardziela. Warto przeczytać.

Po ukończeniu kursu podchorążych rezerwy przy 4. pułku strzelców podhalańskich w Cieszynie zostałem 1 sierpnia 1939 r. przydzielony do 1. pułku strzelców podhalańskich w Nowym Sączu, ze stopniem plutonowego podchorążego. Na kilka dni przed wybuchem wojny, jako zastępca dowódcy 1. plutonu 5. kompanii, zostałem skierowany na granicę południową Polski, w sąsiedztwie Krynicy-Zdroju, na wzgórze o nazwie Harniaków Wierch, pomiędzy Tyliczem a Piorunką. Wykonaliśmy tam z pomocą wczasowiczów i mieszkańców Krynicy wzorowe umocnienie obronne. Nasze patrole, wysyłane za granicę, stwierdziły, że przed nami stoją wojska słowackie i ich przyjaciele – wojska niemieckie. Teren, który zajmowaliśmy, nadawał się doskonale na obronę, wobec czego Słowacy zrezygnowali z ataku na nasze pozycje. Miały miejsce jedynie pojedyncze starcia patroli wysyłanych przez obie strony. W piątym czy też szóstym dniu wojny przyszedł rozkaz wycofania się z granicy, ponieważ wojska niemieckie zajęły już podobno Nowy Sącz. Z żalem opuszczaliśmy nasze świetne stanowiska, w znalezienie których włożyliśmy tyle wysiłku i pomysłowości. Trudno nam było zrozumieć, co się stało, że tak szybko Niemcy przedostali się do Nowego Sącza. Wiadomości z teatru wojny mieliśmy bardzo skąpe, a w dodatku, jak się później okazało, nieprawdziwe. Wycofaliśmy się nocą w szyku bojowym i zajęliśmy stanowiska obronne na wzgórzu Chełm pod Grybowem. Byliśmy dobrze zamaskowani, tak że Słowacy nas nie zauważyli i jak się nam dobrze ustawili, rozpoczęło się polowanie jak na kaczki. Zaskoczenie było pełne, Słowacy potracili głowy w przenośni i dosłownie. Górale są urodzonymi strzelcami, więc można sobie wyobrazić, co się działo. Spotkała nas tam przykra niespodzianka, ponieważ nasi dowódcy wraz z dowódcą batalionu udali się na naradę i już z niej nie powrócili. Do dziś nie wiem, co się z nimi wtedy stało. Jako zastępca dowódcy 1. plutonu objąłem dowództwo kompanii.

Kierunek - Gorlice
W trakcie tej utarczki ze Słowakami otrzymaliśmy wiadomość, że jesteśmy odcięci, ponieważ Niemcy zajęli już Gorlice. Po naradzie postanowiliśmy wycofywać się w kierunku Gorlic. Wszystkie mostki na tej drodze zostały spalone, w przeważającej części były one drewniane. Mieliśmy z tego powodu trudności z kuchnią polową, biedkami amunicyjnymi i z transportem rannych, opatrzonych prowizorycznie. Miejscowości, przez które przechodziliśmy, były całkowicie wyludnione, domy pozamykane i nie mogliśmy „zasięgnąć języka”. Do Gorlic przybyliśmy 7.09.1939 r. szczęśliwie. Tu spotkaliśmy batalion KOP-u. Dowódca tego batalionu w stopniu majora objął dowództwo całości i poinformował nas, że rzeczywiście jesteśmy odcięci i musimy się przebić przez Niemców w kierunku na Jasło. Moja kompania została wyznaczona na czoło kolumny marszowej. Posuwałem się z 1. plutonem w szpicy. Początkowo nikt nam nie przeszkadzał w marszu. Na Niemców natknęliśmy się w małej miejscowości, o ile pamiętam, o nazwie Libusza. Nie było na co czekać. Pluton błyskawicznie rozwinął się w tyralierę i rozpoczęliśmy natarcie. Z przyjemnością wspominam te chwile. Było to natarcie pokazowe, jak na ćwiczeniach, a byli to przecież rezerwiści o wiele starsi od swoich dowódców. Moi serdeczni koledzy, dowódcy drużyn – Antoni Kaczmarczyk i Jerzy Nowotarski prowadzili natarcie według najlepszych wzorów, z ogromnym impetem i brawurową odwagą. Naszych rezerwistów nie trzeba było popędzać, ale raczej powstrzymywać, ponieważ teren natarcia był wybitnie dla nas niedogodny. Trzeba było się posuwać skokami po otwartym polu. Niemcy prażyli do nas ogniem karabinów maszynowych i z wozów pancernych, z ukrycia. Dotarliśmy do zabudowań, w których znajdowali się Niemcy i rozpoczęła się walka wręcz. Niemcy nie lubią tego sposobu walki i zostawili nam pole bitwy, uciekając. Kilkunastu strzelców zostało tam rannych i zabitych. Zginął dzielny szef kompanii sierż. Kaczmarek. Ciężko ranny w brzuch granatem kpr. podchor. Antoni Kaczmarczyk przez wiele miesięcy leczony był w szpitalu w Gorlicach, lecz szczęśliwie doczekał końca wojny. W dalszym marszu do Jasła już nie spotkaliśmy Niemców.

Walka w Krośnie
Straciliśmy natomiast łączność z batalionem KOP-u i kuchnią polową, która w trakcie naszego natarcia prawdopodobnie poszła do celu inną drogą. Do Jasła dotarliśmy w opłakanym stanie, tak, że dowódca tego odcinka frontu kazał nam się wycofać do Krosna i tam zgłosić się do dowództwa. Po drodze musieliśmy kilka razy odgryzać się atakującym nas samolotom niemieckim. Na szczęście mieliśmy ze sobą biedki amunicyjne i mogliśmy zaopatrzyć, chociaż częściowo, napotykane po drodze oddziały w amunicję. Żywność musieliśmy zdobywać na własną rękę. Spotykaliśmy oddziały dobrze zorganizowane, tylko dawał się odczuć brak broni przeciwpancernej. Po drodze minęliśmy lotnisko polowe, na którym sterczały spalone w pierwszym dniu samoloty. W Krośnie przydzielono nam kwatery obok palącej się fabryki wyrobów gumowych „Wudeta”. W nocy z 8 na 9 września zostaliśmy zbudzeni odgłosem walki, jaką toczyły oddziały polskie z niemieckimi na rynku w Krośnie. Nasz pluton kwaterował w kilku domach i wystąpiła trudność z zebraniem go całego, dlatego w pośpiechu utworzono oddział z tych, którzy pierwsi zgłosili się na zbiórkę i skierowano go na pomoc walczącym. Niestety, walka na rynku w Krośnie trwała krótko, przewaga Niemców była zdecydowana, a przy tym zaważył czynnik zaskoczenia. Zadecydowało to o wycofaniu się naszych oddziałów z walki z dużymi stratami. Mój pluton został poważnie uszczuplony o oddział, który wysłaliśmy na rynek do Krosna. Udaliśmy się na przewidywaną koncentrację wojsk w Łodziance pod Birczą. 12 września wzięliśmy tam udział w krwawej bitwie, w której zginęło i zostało rannych kilkunastu żołnierzy naszego plutonu. Zginęli także moi serdeczni koledzy: ppor. Wojciech Markowski (z 1. PSP, student czwartego roku medycyny UJ w Krakowie, mieszkający od wielu lat w Poroninie) oraz ppor. Kozik (z 1. PSP, student politechniki rodem z Zakopanego). W tej bitwie mieliśmy dość silne wsparcie artyleryjskie i broni maszynowej, co wpłynęło korzystnie na samopoczucie walczących. Niemcy mieli duże straty w ludziach i sprzęcie.

Bircza „serdecznie witająca wyzwolicieli”
Otrzymaliśmy rozkaz wycofania się w kierunku na Birczę - małą, nędzną mieścinę z dużą liczbą mieszkańców pochodzenia żydowskiego. Przy wjeździe do miasteczka gmina żydowska zdążyła już ustawić powitalną bramę na cześć Niemców. Na bramie widniał duży napis w języku niemieckim: „Serdecznie witamy wyzwolicieli”. Wokół bramy stało kilkadziesiąt osób – Żydzi w chałatach i Ukraińcy z chlebem i solą na tacy, z naręczami kwiatów. Podobne obrazki spotkaliśmy jeszcze kilka razy w czasie naszego odwrotu. Z wielkim trudem udawało nam się powstrzymać żołnierzy od wymierzenia słusznej kary tym zdrajcom. Wyręczyli nas w tym zresztą niedługo ci sami, serdecznie witani Niemcy – wyzwoliciele, mordując w bestialski sposób swych „wielbicieli”. Dotknęła nas do żywego ta zdrada naszych współobywateli, zwłaszcza, że miała miejsce w takich krytycznych chwilach dla naszego Państwa. Dotychczas miałem duży sentyment do Żydów, miałem przecież kilku kolegów pochodzenia żydowskiego, ale od tego momentu coś się we mnie załamało i w każdym napotkanym w przyszłości Żydzie widziałem jednego z tych witających. Z Birczy udaliśmy się przez Dobromil, Przemyśl, do Sądowej Wiszni, gdzie zajęliśmy pozycje obronne. Po drodze byliśmy atakowani wielokrotnie przez niemieckie myśliwce. Pod Sądową Wiśnią obrona nie trwała długo, Niemcy natarli przeważającymi siłami, przy współudziale broni pancernej i musieliśmy się wycofać z prowizorycznych stanowisk. Wojna stawała się coraz bardziej uciążliwa. Morale żołnierzy słabło z dnia na dzień, oficerowie i podoficerowie zawodowi tracili autorytet i stopniowo gdzieś znikali. Dowództwo przejmowali oficerowie rezerwy i podchorążowie. Brak łączności był przyczyną nieskoordynowanych akcji bojowych, każdy oddział działał na własną rękę. Brak broni pancernej, przeciwpancernej, artylerii przeciwlotniczej, żywności dawały nam się bardzo we znaki. Żołnierz zmęczony, głodny, bez sukcesów bojowych tracił nadzieję, a to wpływało niekorzystnie na samopoczucie i utrzymanie dyscypliny wojskowej. Żołnierze pochodzenia ukraińskiego dezerterowali z oddziałów, przechodzili z bronią do tworzącej się partyzantki ukraińskiej i mordowali w okrutny, bestialski sposób złapanych żołnierzy polskich.

Przerażający świst spadających bomb
Z Sądowej Wiśni udaliśmy się w kierunku Jaworowa, ale już jako rozbitkowie. Żołnierze mieli poodparzane i obrzęknięte stopy, przysiadali się na wozy taborowe, o utrzymaniu porządku nie można było nawet marzyć, każdy ratował własną skórę. Po drodze mieliśmy tylko małe utarczki z patrolami niemieckimi i z Ukraińcami, prawie cały czas ostrzeliwała nas artyleria niemiecka, ogniem artylerii kierowali obserwatorzy z małych samolotów. Dwukrotnie przeżyliśmy ciężkie bombardowanie przez bombowce niemieckie, były duże straty. Pierwsze z tych bombardowań przeżyłem osobiście bardzo ciężko. Wywarło ono na mnie duże wrażenie i utkwiło w pamięci z przerażającą jasnością. Zatrzymaliśmy się w samo południe słonecznego dnia na skraju lasu na krótki odpoczynek. Wozy taborowe rozmieszczono między drzewami, koniom dano obrok, a żołnierze porozciągali się pokotem w cieniu drzew. Słyszeliśmy huk motorów nadciągających samolotów niemieckich, ale miało to miejsce na tyle często, że nie zwracaliśmy na nie uwagi i każdy odpoczywał w półdrzemce. Z tego błogiego stanu wyrwał nas gwałtownie przerażający świst spadających bomb, który zlał się w jedną całość z hukiem pękających bomb, walących się drzew i niesamowitym rżeniem końskim. Ziemia się trzęsła i jakby podskakiwała. Włączyło się w to przeraźliwe wycie i jęki rannych. Przysypała mnie ziemia i połamane gałęzie, ogłuchłem, w głowie huczało. Doznałem uczucia, że umieram, prawdopodobnie nastąpiła chwilowa utrata przytomności, może z wrażenia, a może pod wpływem uderzeń spadających gałęzi. Zbudził mnie z tego przyjemnego odrętwienia huk pękających ponownie bomb, których świstu nie słyszałem. Gdy się wygramoliłem z tej ziemi i gałęzi, rozglądnąłem się wkoło. Zawirowało mi w głowie, zacząłem drżeć, nogi zrobiły się jak z waty, musiałem usiąść. Widok był przerażający i niesamowity, zrobił na mnie takie wrażenie, że przez dłuższą chwilę „nie mogłem dojść do siebie”. Tego, co zobaczyłem, nie potrafię, nie mogę i nie chcę opisywać.

Niemieckie samoloty
„Maszerowaliśmy” dalej po tych piaskach, lasach sosnowych, bez kropli wody, upał dawał się nam solidnie we znaki. Kierowano nas na Lasy Janowskie – miała tam być podobno koncentracja wycofujących się wojsk i mieliśmy tam wykonać przeciwuderzenie. Ogarniały mnie poważne wątpliwości czy ci wlokący się z wielkim wysiłkiem żołnierze są jeszcze zdolni do jakiejkolwiek bojowej akcji. Po drodze spotykaliśmy oficerów łącznikowych, którzy starali się podnieść nas na duchu dobrymi wiadomościami, a mianowicie, że front się pomału stabilizuje i że zaczniemy Niemców wypierać z zajętych przez nich terenów. Muszę szczerze przyznać, że nie bardzo w to wierzyliśmy, ale w każdym razie podniosło nas to na duchu i nie zważając na zmęczenie, parliśmy wytrwale na Janowskie Lasy. Po drodze miałem jeszcze dwie przygody. Przechodząc koło jakiejś miejscowości, odskoczyłem od kolumny z moim znajomym zakopiańczykiem Józkiem Wyrobą, z zamiarem przyniesienia wody do picia. Musieliśmy wyjść z lasu i przejść przez dużą polanę. Gdy znaleźliśmy się mniej więcej na środku polany, nadleciały na niskim pułapie, tuż nad drzewami, trzy samoloty niemieckie. Jeden z nich musiał nas zauważyć i zaczął formalne polowanie na nas. Ostrzeliwał nas z karabinu maszynowego, nawracając kilkakrotnie. Pomiędzy jego nawrotami staraliśmy się skokami dopaść do zabudowań. Musiało to wszystko śmiesznie wyglądać, ponieważ słyszeliśmy wyraźnie pokrzykiwania i śmiech naszych kolegów, ukrytych w cieniu drzew. Dla nas nie było to wcale śmieszne, bo ten Szwab uwziął się na nas. Strzelał dość celnie, ale nie na tyle, aby nas trafić. Pociski trafiały gęsto koło nas. Wreszcie dotarliśmy do zabudowań, objuczeni menażkami. Na ostatek Niemiec poczęstował nas kilkoma bombami małego kalibru, które spadły na zabudowania i na szkołę, kilkanaście metrów od nas. Niezrozumiałe były dla nas wyczyny tego lotnika – polowanie na dwóch żołnierzy, podczas gdy w najbliższym sąsiedztwie tej miejscowości znajdywał się w zagajniku dworek, a koło niego dużo dość swobodnie zachowujących się żołnierzy i wozy taborowe. W kilka godzin później zatrzymaliśmy się na odpoczynek w lesie przy drodze. Całe to bractwo, żołnierze i wozy taborowe rozłożyły się po lewej stronie drogi, po prawej stronie drogi było zupełnie pusto. Poszedłem tam, położyłem się na mchu i prawie momentalnie znalazłem się w objęciach Morfeusza. Zbudził mnie gwałtownie potężny huk pękających bomb i walących się drzew. Okazało się, że tuż nad lasem przelatywał jeden samolot niemiecki, przypuszczalnie zauważył obozowisko, zrzucił bomby na nich, a trafił w okolice mojego legowiska. Coś się w tym dniu kostucha uwzięła na mnie, koniecznie chciała ze mnie zrobić aniołka.

Janowskie Lasy: zaczynało się coś dziać
Wreszcie dotarliśmy do tych Janowskich Lasów. Pogłoski okazały się rzeczywistością. Zaczynało się coś dziać. Sporo oficerów różnych stopni, mnóstwo podoficerów i żołnierzy, artyleria, broń maszynowa. Serce zabiło mocniej z radości. Wojna zacznie się na nowo. Organizacja, mimo polowych warunków, sprawna. Zostałem dowódcą działka przeciwpancernego. Obsługa działka – sami podoficerowie, jeden zawodowy, wyszkolony w p.pancach. Wyznaczono stanowisko bojowe. Przygotowanie stanowisk, krótkie przeszkolenie, gromadzenie amunicji i jesteśmy gotowi. Serce rosło w piersiach na ten widok. Ci rozgoryczeni i zniechęceni rozbitkowie w mgnieniu oka stali się pełnowartościowymi, zdyscyplinowanymi, bojowymi żołnierzami. Oficerowie odświeżeni, ruchliwi, wszystkowidzący, doradzający, z dziwnym błyskiem zaciętości w oczach. Zaczęło się 17 września. Najpierw artyleria zaczęła ostrzeliwać jakieś dalekie cele, potem pojedyncze strzały karabinowe, stopniowo ogień nasilał się, aż wreszcie wszystko zaczęło się zlewać w jeden wielki, nieustający grzmot. Artyleria niemiecka zaczęła nas macać, ale bez większych rezultatów. Nasze stanowisko było na skrzydle, dość daleko od głównego teatru bitwy, tylko słuchowo mogliśmy się domyślać, co się tam dzieje. Dopiero po dłuższym czasie zaczęły się pojawiać na naszym przedpolu pojedyncze patrole niemieckie, podpuszczano ich dość blisko i wtedy otworzono ogień karabinowy. Nasze działko czekało zatajone, ale na naszym odcinku nie pojawiła się broń pancerna przeciwnika. Dostaliśmy rozkaz ostrzeliwania gniazd karabinów maszynowych. Nasz celowniczy, zawodowy podoficer, okazał się świetnym strzelcem, trafiał bez pudła, a ponieważ mieliśmy dużo amunicji, więc wyżywał się w tym polowaniu. Wieczorem zostałem przydzielony do naprędce utworzonego oddziału i otrzymaliśmy rozkaz wymarszu w kierunku Brzuchowic. Przykro mi było, że muszę opuścić to budzące nadzieję pole bitwy, ale rozkaz to rozkaz.

Co potrafi z człowieka zrobić zaskoczenie - Brzuchowice
W Brzuchowicach zostałem przydzielony do dyspozycji sztabu. Dziwnym zbiegiem okoliczności zostałem zakwaterowany w domu Zarembów, w którym została zamordowana w okrutny sposób przez ogrodnika Lusia Zarembianka, a podejrzewano o to Gorgonową. Rozpisywały się przed wojną gazety, a zwłaszcza „Tajny Detektyw”, na temat procesu Gorgonowej. Przesiedziała w więzieniu wiele lat. Urodziła w więzieniu Zarembie córeczkę. Wszystkie poszlaki ją obciążały. Dopiero ogrodnik na łożu śmierci miał się podobno przyznać, że to on zabił Lusię na tle seksualnym. W miejscowości tej było gwarno, mnóstwo oficerów i żołnierzy. Mieliśmy także niemieckich jeńców. 18 września dostałem rozkaz zaniesienia jakiegoś polecenia do sąsiedniego oddziału. Kazano mi iść prostą drogą około 4 km i tam powinno być wojsko. Szedłem sobie spokojnie drogą przez las ciemną nocą, nikt mi nie przeszkadzał. Wreszcie po jakiejś godzinie marszu natrafiłem na zabudowania. Jakieś wojsko kręciło się koło tych domów. Ciemno choć oko wykol. No, chwała Bogu – pomyślałem sobie – jestem na miejscu. Jakoś nieswojo czułem się lesie. Podszedłem do pierwszego z brzegu żołnierza i mówię mu, że mam meldunek do dowódcy, żeby mi wskazał jego kwaterę. A ten do mnie: – Was ist? We mnie jakby piorun strzelił, zatkało mnie na moment i dawaj, w nogi. Niosło mnie jak na skrzydłach. Zaczęli strzelać w moim kierunku, więc uciekając, kluczyłem i co chwila padałem. Pietra miałem wielkiego – co potrafi z człowieka zrobić zaskoczenie, że też każda krowa musi być czarna. Wycofując się tą samą drogą, którą przyszedłem, natrafiłem na placówkę, czy też czujkę niemiecką, koło której musiałem przedtem przejść niezauważony. Albo też najnormalniej spali, kiedy koło nich przechodziłem. Teraz i oni zaczęli strzelać, ale pewnie nie w moim kierunku, bo nie słyszałem świstu pocisków, a świecące pociski pruły powietrze w innym kierunku. W powrotnej drodze natknąłem się na moich adresatów, a oni przywitali mnie ogniem. Masz babo placek, wszyscy się uwzięli na mnie! Z ukrycia zacząłem wołać do nich, że „swój”, żeby przestali strzelać. Kazali mi się zbliżyć i podać hasło, a ja hasła oczywiście nie znałem, bo dowództwo nie mogło przewidzieć, że mnie licho tak daleko poniesie i że nasza placówka utnie sobie drzemkę na stanowiskach bojowych. Powiedziałem im, że hasła nie znam, natomiast mam meldunek ze sztabu do ich dowództwa. Na wszelki wypadek zabrali mi boczną broń „Visa” i zaprowadzili, jak jeńca lub szpiega, z wymierzonymi we mnie lufami karabinów, ostrzegając, że w razie próby ucieczki będą strzelać. Oddałem meldunek i nie omieszkałem temu dowódcy powiedzieć kilka „ciepłych” słów w żargonie żołnierskim na temat jego „bohaterskich” wojaków. W sztabie zameldowałem o wykonaniu zadania. Miałem zamiar nic nie mówić o tym całym incydencie, ale zapytano mnie, czy Niemcy zaatakowali naszą placówkę, bo doniesiono im tymczasem o tej strzelaninie. Musiałem więc wszystko opowiedzieć.

Rozkoszny płyn
Oficerów rozbawiła moja przygoda, a jeden z nich zażartował, że gdybym nie napotkał Niemców, to pewnie bym zawędrował z tym meldunkiem aż do Berlina. Odciąłem mu się raczej niegrzecznie. Chcąc mnie udobruchać, spytano, czy bym się czegoś nie napił. Odpowiedziałem, że chętnie, bo jestem bardzo spragniony. Jeden z oficerów podał mi szklankę płynu koloru mocnej herbaty. Wypiłem ten płyn „jednym haustem”. Był to płyn bardzo słodki, o przyjemnym smaku i zaprawiony czymś ostrym, piekącym podniebienie i gardziel, ale w sumie rozkoszny. Zakrztusiłem się. Oddałem szklankę i podziękowałem. – Świetny napój, prawda? To Baczewski – powiedział oficer, który mi go podał. A ze mną zaczęło się coś dziwnego dziać. Rozkoszne ciepło zaczęło się rozchodzić po całym ciele, w głowie szum, świat jakiś weselszy. Byłem abstynentem, nigdy do tego momentu nie miałem kropli alkoholu w ustach. A tu od razu pełna szklanka likieru na pusty żołądek i wyczerpany organizm. Po kilku minutach byłem kompletnie zawiany. Musiałem się zmienić na twarzy, bo oficer zapytał, czy się źle czuję? Powiedziałem, że jestem abstynentem i że coś się ze mną niedobrego dzieje. Drugi raz tej nocy sprowokowałem oficerów do śmiechu. Zaprowadzono, a raczej zawleczono mnie do łóżka. Padłem na to łoże jak ścięte drzewo. Rano ordynans miał sporo roboty, żeby mnie „postawić na nogi”. Spałem zresztą w całym oporządzeniu, więc byłem od razu gotowy do wymarszu, tylko głowa, jak nie moja.

Rana
19 września ruszyliśmy w kierunku Hołoska i tam utknęliśmy zatrzymani przez Niemców. Rozgorzała walka. Byliśmy prawdopodobnie otoczeni ze wszystkich stron, sądząc po tym, że ustawione na dużej polanie pod drzewami działa biły we wszystkich kierunkach. Było tam mnóstwo wozów taborowych, żołnierzy, a zwłaszcza oficerów różnych stopni. Organizowano oddziały szturmowe. Wielu oficerów popełniało samobójstwo, nie mogąc pogodzić się z klęską. Zgłosiłem się do oddziału szturmowego. Nie chciałem pozbawiać się życia osobiście, postanowiłem zginąć w walce. Zostałem dowódcą drużyny. Na stanowisko wejściowe przechodziliśmy koło grupy wyższych rangą oficerów, stojących na drodze. Wśród nich był podobno gen. Sosnkowski. Dostaliśmy zadanie natarcia wzdłuż drogi i wyparcia Niemców z zajmowanych przez nich stanowisk. Rozciągnęliśmy się w tyralierę. Na rozkaz rzuciliśmy się z determinacją do ataku. Zaraz na początku natarcia zginął nasz dowódca plutonu. Samorzutnie przejąłem jego funkcję. Było mi wszystko jedno, chciałem zginąć, darłem do przodu, jak inni, z jakąś dziką furią, nie zważając na pociski. Kilku zginęło. Dopadliśmy stanowisk niemieckich, ale Niemcy wycofywali się ostrzeliwując nas. Biegnący obok mnie żołnierz zaczął coś wołać, pokazując palcem moje nogi. Patrzę, a tu z mojej prawej nogawki wypływa na but krew, cały but był zalany krwią. Zostałem ranny w prawe podudzie, a nawet nie wiem, kiedy to się stało, nie czułem żadnego bólu. Wstrzymano nasze natarcie, dociągnęły posiłki. Oficer, który z nimi dotarł do nas, kazał mi się wycofać do punktu sanitarnego. Nie miałem przy sobie żadnego opatrunku. Natknąłem się na grupę wyższych rangą oficerów, obserwujących nasze natarcie.

Was wszędzie pełno
Jeden z oficerów zawołał mnie i poprowadził do stojącego opodal wysokiego, przystojnego generała. Zameldowałem się przepisowo. Zapytał mnie o stopień, nazwisko i macierzysty pułk. Jednym tchem odkrzyknąłem odpowiedź.
– Góral? – spytał.
– Tak jest, panie generale – huknąłem.
– Was wszędzie pełno… Coś jeszcze mówił, ale nie dosłyszałem co, ponieważ resztę jego słów zagłuszył piekielny hałas pękających pocisków artyleryjskich, grzmotu naszych dział i granie karabinów. Potem powiedział coś do tego oficera, który mnie przyprowadził. Ten zasalutował, wyjął notes z kieszeni, podszedł do mnie i spisał dokładnie moje personalia. „Coś tu się niedobrego święci” – pomyślałem. Wyglądałem, jak jaki łazęga, a nie jak żołnierz – mundur pobrudzony w czasie natarcia, kilka guzików naderwanych, prawa nogawka spodni rozcięta do połowy, zakrwawiona. Oficer, po spisaniu, zasalutował tylko generałowi. Ten zbliżył się do mnie, położył prawą rękę na moim barku i powiedział: – W imieniu Prezydenta Rzeczpospolitej Polski promuję was, podchorąży Galica, do stopnia podporucznika Wojsk Polskich. Coś jeszcze mówił, ale nie dosłyszałem, zawirowało mi w głowie, spodziewałem się nagany, a tu coś takiego. Gdy skończył mówić, krzyknąłem: – Ku chwale Ojczyzny. Stałem, jak wryty, salutując, dopiero ten oficer podszedł do mnie, wręczył mi kartkę, którą podpisał generał, i krzyknął mi do ucha, abym się udał do punktu opatrunkowego. Zrobiłem przepisowo „w tył zwrot” i powlokłem się do punktu opatrunkowego, chowając kartkę do kieszeni. Podoficer sanitarny oglądał ranę, pokiwał głową i nalał mi do rany jodyny. Wtedy dopiero poczułem, że mam nogę, bolało, jakby mi przytknięto do nogi rozgrzane do białości żelazo. Opatrunek i gotowe. Jeszcze mi dali nowe spodnie, trochę za długie, ale obciąłem końce nogawek i pasowały, jak ulał. Poczęstowali kawą i sucharami. Nie zważając na nic, położyłem się na wozie taborowym i zasnąłem.

Bolszewicy
21 września wieczorem organizowano kompanię, która miała przenieść karabiny maszynowe i amunicję do broniącego się jeszcze Lwowa. Zgłosiłem się jako podchorąży, zapomniałem, że jestem już oficerem. Noga mi trochę dokuczała, ale chodzić mogłem. Dostałem do niesienia skrzynkę z amunicją, dość ciężką. Prowadził nas przewodnik cywil. Wędrowaliśmy całą noc przez lasy, polany, jary, bagna. Kluczyliśmy. Kilka razy ostrzeliwał nas ktoś, może Niemcy, a może swoi. Mówiono nam, że z tego Hołoska do Lwowa niedaleko, a my idziemy bez odpoczynku i jakoś dojść nie możemy. O świcie wyszliśmy na jakąś drogę z dobrą kostkową nawierzchnią. Przewodnik tłumaczył się, że trochę pobłądził, ale że jesteśmy już u celu, zbliżamy się mianowicie do Zamarstynowa. Byliśmy bardzo zmęczeni nocną wędrówką i ta wiadomość postawiła nas na nowo na nogi. Widoczność była słaba, wszystko przysłaniała poranna mgła, rozścielona nisko nad ziemią. Uszliśmy kilkaset metrów i natknęliśmy się na konny oddział ustawiony półkolem – wyglądało na to, że oczekiwał naszego przybycia. Kilku jeźdźców podjechało do nas. Mundury zielonawe, czapki, jak nasze maciejówki, tylko uzbrojenie jakieś dziwne, bardzo długie karabiny, z osadzonymi na nich długimi, cienkimi bagnetami i te konie niskie, włochate. Zatrzymali się kilkanaście metrów od naszej kolumny i zawezwali naszych oficerów. Przedłużała się rozmowa naszych oficerów z żołnierzami na koniach. Wreszcie nasi oficerowie wrócili. Dowódca naszego oddziału powiadomił nas drżącym i załamującym się co chwila głosem, że ci jeźdźcy to bolszewicy. Armia sowiecka na rozkaz Stalina wkroczyła już przed kilku dniami na terytorium państwa polskiego, aby nas wyswobodzić od naszych kapitalistów. Będziemy walczyć wspólnie przeciw Niemcom, ale mamy oddać broń i od tej chwili jesteśmy jeńcami wojsk radzieckich. Było to dla nas ogromne zaskoczenie, ponieważ dotychczas nic nie wiedzieliśmy o wypowiedzeniu wojny Polsce przez Związek Radziecki. Nie wygasł przecież jeszcze pakt o nieagresji, jaki zawarła Polska ze Związkiem Radzieckim. Dopiero później dowiedzieliśmy się od żołnierzy Armii Czerwonej, że Związek Radziecki wkroczył na terytorium Polski w myśl porozumienia pomiędzy ministrami Mołotowem i Ribbentropem. Oddzielono od nas oficerów. Odprowadzono nas na leśną polanę, rozstawiono wokół posterunki. Po pewnym czasie przyszło do nas kilku oficerów radzieckich i wygłaszali jakieś propagandowe przemówienia. Niewiele z tego rozumieliśmy, a nikt nie tłumaczył. Byliśmy głodni i spragnieni po tej całonocnej wędrówce. Powiedzieliśmy o tym oficerom radzieckim, którzy do nas przemawiali. Jeden z nich odpowiedział tylko: „spakojno” i na tym koniec.

Jeńcy wojenni „pryskają”
Zebrałem grupkę siedmiu jeńców z Podhala i po naradzie postanowiliśmy przy najbliższej nadarzającej się okazji uciekać. Gdy nas prowadzili przez las prysnęliśmy tak szybko, że żaden z konwojujących żołnierzy radzieckich tego nie zauważył. Byliśmy wolni. Przesiedzieliśmy w lesie do wieczora. Nie mieliśmy żadnej mapy. Postanowiliśmy iść na zachód, do domu. Wieczorem wyszliśmy z lasu i posuwaliśmy się ostrożnie wzdłuż drogi. W ten sposób uszliśmy kilka kilometrów. Na drodze żywej duszy. Zjedliśmy po kilka surowych ogórków zabranych z pola, smakowały, jak jakiś rarytas. W pewnej chwili nadjechała ciężarówka pełna żołnierzy sowieckich, uzbrojonych w długie karabiny, przypominające czasy Napoleona, z długimi pikami i z workami na plecach. Zatrzymali się. Kilku żołnierzy wyskoczyło z ciężarówki. Otoczyli nas i pytają „kuda?”. Mówimy, że idziemy do domu, mieszkamy tu niedaleko. „Nie nada” i poprowadzili nas na wschód. Po jakichś dwóch godzinach doszliśmy do ogrodzonego zabudowania gospodarskiego, w którym była spora gromada polskich żołnierzy. W ten sposób zostaliśmy po raz drugi jeńcami wojennymi, ale i tym razem nie na długo. W nocy znów prysnęliśmy, mimo gęsto rozstawionych wart. Od naszych współjeńców dowiedzieliśmy się, że można iść na wschód, bo żołnierze sowieccy zatrzymują tych, co idą na zachód. W tej sytuacji mogliśmy iść tylko nocą. Nie było to bezpieczne, ponieważ schwytanych w czasie nocnej wędrówki żołnierzy polskich traktowano jak „szpionów”. Błądziliśmy więc, bo trudno to było nazwać marszem na kierunek. W ciągu dnia leżeliśmy w zaroślach, ubezpieczeni czujkami. Czuliśmy się, jak jacyś niedopieczeni partyzanci. Okrążyliśmy w ten sposób Lwów i doszliśmy do linii kolejowej w miejscowości Lubień Wielki. Teraz zaczęliśmy się posuwać w kierunku południowo-zachodnim.

Ostrzeżenie
Spotykani przypadkowo ludzie ostrzegali nas przed bojówkami ukraińskimi, które mordują w wyszukany sposób schwytanych żołnierzy polskich. I rzeczywiście, w lesie koło miejscowości Szczerzec natknęliśmy się na zwłoki kilkunastu żołnierzy polskich pomordowanych w okrutny sposób. Zwłoki zostały rozkawałkowane, prawdopodobnie przy pomocy siekiery. Przypuszczalnie mordowano ich w ten sposób, że żywych cięto na drobne kawałki, zaczynając od kończyn. Widok był przerażający, ścierpła na nas skóra ze strachu. Pragnęliśmy jak najszybciej dotrzeć do Karpat, sądziliśmy, jak się później okazało słusznie, że tam, jako urodzeni górale, będziemy się czuli bezpieczniej. Wieczorem przedzieraliśmy się koło jakiejś miejscowości. Na uboczu, około 300 metrów od wioski, stał budynek gospodarski ze stodołą. Postanowiliśmy zdobyć w tym domu trochę żywności. Zaczekaliśmy do zmroku i dopiero wtedy zbliżyliśmy się do zabudowań. W domu był gospodarz w wieku około 65 lat, jego żona i może dwudziestoletnia córka. Gospodarz nie chciał w ogóle z nami rozmawiać, kazał nam iść do wsi, to tam nas na pewno nakarmią, on jest biedny i nie ma sam co jeść. Do naszej rozmowy wtrąciła się jego żona i radziła nam, abyśmy w żadnym wypadku nie szli do wsi, ona ma trochę mąki i mleka to zrobi kluski. Poparła ją córka i stary niechętnie ustąpił, ale cały czas patrzył na nas „wilkiem”. Gospodyni mówiła, że jej syn także był w wojsku polskim i jeszcze nie wrócił – może także gdzieś tam głoduje. Nagotowała duży garnek klusek, najedliśmy się do syta. Stary zaproponował nam, niby udobruchany, abyśmy zanocowali u nich w stodole. Zgodziliśmy się chętnie, bo przecież już od wielu dni nie spaliśmy pod dachem, a w dodatku wypełnione po brzegi kluskami żołądki spowodowały uczucie błogości i zadowolenia. Córka odprowadziła nas do stodoły z lampą naftową, abyśmy się mogli rozlokować. Na odchodnym zapowiedziała przymilnie, że jak rodzice zasną, to ona do nas przyjdzie. Nie mieliśmy ochoty na żadne flirty, ale nie mogliśmy jej tego powiedzieć. Zaledwie zasnąłem, a tu ktoś mnie szarpie. Obudziłem się, ale udawałem, że twardo śpię, gdy się zorientowałem, że córka gospodarza tak agresywnie sobie ze mną poczyna. A ona nic tylko szarpie dalej. No – myślę sobie – ale się jej zebrało na miłość. Tymczasem ona zaczyna mówić półgłosem: – Obudźcie się i uciekajcie. Ojciec poszedł do wsi po Ukraińców. Musicie uciekać, bo was zamordują. Okazało się, że wszyscy już się obudzili, tylko udawali, że śpią. Pozbieraliśmy się w trzy migi i w nogi, byle dalej od naszego „przeznaczenia”.

Rex
Po pewnym czasie zauważyliśmy, że za nami biegnie jakiś pies. Gdy przystanęliśmy na chwilę on także się zatrzymał. Ruszamy i kluczymy, on cały czas za nami. Niedobrze, pewnie to pies goniących nas Ukraińców. Uciekamy co sił w nogach, ale zmęczenie bierze górę nad strachem. Zatrzymaliśmy się, postanowiliśmy się bronić. Uzbroiliśmy się w kije i czekamy w zasadzce. Jest nas siedmiu młodych, gotowych na wszystko mężczyzn, nie damy się tak łatwo. Czekamy, a tu nic, nikt nas nie goni. Może zgubili nasz ślad? Pies krąży cały czas w pewnej odległości, zachowuje się spokojnie. Postanawiamy go zlikwidować. Wziąłem kawałek chleba, podszedłem do niego i rzuciłem mu chleb pod nogi, odskoczył, ale gdy się wycofałem, zbliżył się ostrożnie do chleba, powąchał i „w mgnieniu oka” pożarł. Był to piękny okaz wspaniale zbudowanego, rasowego wilczura. Zaskoczyło nas, że pies taki głodny – to pewnie nie „Ukrainiec”, może taki sam włóczęga, jak my. Podszedłem do niego blisko z kawałkiem chleba w ręce, przemawiając do niego przymilnie. Nazwałem go „Rexem” i zauważyłem, że usłyszawszy to imię, drgnął i zaczął machać ogonem. Wziął ode mnie chleb z ręki, zacząłem go głaskać po grzbiecie, szepcząc mu czułe słówka. Psy to lubią, a ja ze wszystkich zwierząt najbardziej lubię psy. Nakarmiliśmy go do syta resztkami naszej ubogiej śpiżarni, trzymając się dewizy: „przez żołądek do serca”. Zdobyliśmy w ten sposób jego zaufanie i stał się naszym wiernym sługą i towarzyszem niedoli. Okazało się później, że był to pies tresowany, wojskowy albo policyjny, tego już od niego nie mogliśmy się dowiedzieć. Oddał nam nieocenione usługi. W czasie wędrówki biegł kilkanaście metrów przed nami, był bardzo czujny. Obserwowaliśmy go tylko pilnie, nauczyliśmy się szybko reagować na jego zachowanie. Mogliśmy teraz posuwać się naprzód nawet w biały dzień. Na postojach nie trzeba było wystawiać czujki – on to wziął na siebie. Kilka razy zagrodziły nam drogę bandy młokosów ukraińskich, uzbrojonych w noże i kije. Rex na naszą komendę: „bierz ich”, rozprawiał się z nimi w mgnieniu oka. Rzucał się na nich z taką furią i strasznym warkotem, że rejterowali w popłochu, jak przed szarżą szwadronu kawalerii. Pocieszny też był widok uciekających bandziorów przed jednym rozjuszonym psem. Odpędzał ich daleko od nas, znacząc ich pośladki swymi potężnymi kłami. W Samborze zaopatrzyliśmy się w żywność. Idziemy wzdłuż toru kolejowego, gdzie nadjeżdża pociąg towarowy w kierunku na Chyrów, korzystamy z okazji, wskakujemy na lory i już jedziemy, a tymczasem nasz Rex biegnie obok wagonów. Nie ma rady, trzeba wysiadać, nie zostawimy go przecież. Czekamy na dogodne miejsce do wyskoczenia z pędzącego pociągu. Jest wzniesienie koło toru. Hop! Jeden z nas już skoczył, a tymczasem Rex także to miejsce wykorzystał i jednym susem znalazł się na lorze. Całe szczęście, że ten co już zeskoczył, zauważył wyczyn naszego Rexa i uczepił się ostatniego wagonu. W ten sposób przejechaliśmy kilkanaście kilometrów.

Niemieccy jeńcy wojenni
Przed Chyrowem na wszelki wypadek opuściliśmy nasz „królewski” pojazd i dalej pieszo na Leski i Ustrzyki. Po drodze trzeba było przekroczyć granicę na Sanie. W napotkanej leśniczówce powiedziano nam, że granica obsadzona jest już przez wojska radzieckie, które nie przepuszczają Polaków na drugą stronę, a do przekraczających San strzelają. Zbliżamy się do granicy i okazuje się, że to, niestety, prawda. Drogą wycofują się tabory niemieckie. Przeprawy przez prowizoryczny most strzegą już żołnierze Armii Czerwonej. Co robić? Siedzimy w rowie przy drodze. Postanawiamy spróbować przeprawy przez San nocą. Gdy tak siedzieliśmy w niewesołym nastroju, jeden z jadących taborytów niemieckich zagadał do nas łamaną polszczyzną: czy chcemy przedostać się na drugi brzeg? Oczywiście! O tym jedynie w tej chwili marzymy. – Możecie przekroczyć San tylko jako niemieccy jeńcy wojenni – poddał nam pomysł. W ten sposób dobrowolnie staliśmy się na okres jednej godziny jeńcami niemieckimi. Otoczyliśmy wóz tego, jak się w trakcie rozmowy dowiedzieliśmy, Ślązaka z okolic Opola, udając, że go pchamy. Zbliżamy się zwolna do granicy, napięcie rośnie, serce łomoce w piersiach. Jeżeli nas zatrzymają, staniemy się znów jeńcami radzieckimi. Rex kroczy tuż przed końmi, jakby im wskazywał drogę. Wreszcie granica. Żołnierze radzieccy zamiast na nas, patrzą na Rexa i wołają: „Smotryj kakaja sobaka”, próbują go złapać. Rex wyszczerzył kły i warknął głucho, odskoczyli jak oparzeni. Jesteśmy na drugim brzegu, kręci się pełno żołnierzy niemieckich, pchamy więc dalej wóz. Doszliśmy w ten sposób do lasu i najspokojniej, podziękowawszy Ślązakowi za pomoc, zeszliśmy z drogi w las.

Los nie szczędził przykrości
Posililiśmy się otrzymanym od tego Ślązaka chlebem wojskowym i puszką konserwy wołowej, no i ruszamy dalej, na Lesko. Noga mnie bolała bardzo, rana nie goiła się, ropiała. Nic o tym moim towarzyszom niedoli nie mówiłem, opatrunki zmieniałem potajemnie. Bałem się, że jak zobaczą moją ranę i obrzękniętą nogę, to mnie przemocą zostawią w pierwszym napotkanym szpitalu. Gdy się pytali, czemu kuleję, odpowiedziałem, że zwichnąłem nogę w stawie skokowym w czasie wędrówki do Lwowa. Przyjęli to do wiadomości i więcej na moją nogę nie zwracali uwagi. W Lesku spotkaliśmy Ukraińców, ale już ubranych w czarne mundury, pod rozkazami niemieckich oficerów. Gdy przechodziliśmy koło sklepu mięsnego, zaczepił nas mężczyzna w wieku około 50 lat i natrętnie zaczął nas namawiać do sprzedaży Rexa. Nawet słyszeć nie chcieliśmy o tym. Wtedy zaproponował nam, abyśmy wstąpili do niego na obiad. Zgodziliśmy się pod warunkiem, że zapłacimy za ten obiad. Jedliśmy rosół z ziemniakami, gdy do mieszkania wpadła żona rzeźnika i przerażonym głosem wrzeszczy do nas: – Uciekajcie szybko, bo Ukraińcy was szukają! Wyprowadziła nas na zaplecze domu i pokazała kierunek, w którym mamy uciekać. Mimo że nikt nas nie gonił, „wialiśmy”, co sił w nogach. Gdy uszliśmy spory kawał drogi, zatrzymaliśmy się w lesie i obserwujemy, czy nas ktoś nie goni. Jeden z naszych wyciąga z chlebaka dwie całe laski kiełbasy i mówi, że „zwędził” je rzeźnikowi w czasie ucieczki. Trochę zwymyślaliśmy go, że nie powinien kraść, ale ochoczo zabraliśmy się do „pałaszowania” przysmaku. Pierwszy duży kawałek oczywiście dla Rexa, ale gdzie on się zawieruszył? Wołamy go, a tu cisza. Wtedy dopiero przypomnieliśmy sobie, że żaden z nas nie widział Rexa podczas ucieczki z Leska. Nietrudno było się domyślić, że rzeźnik „wywiódł nas w pole”. Nie chcieliśmy mu sprzedać psa, to nam go podstępem zabrał. Wiedzieliśmy, że nie ma po co wracać – psa nam nie odda, ale nas może oddać w ręce Ukraińców, chociażby za te skradzione kiełbasy. Było nam bardzo smutno, tak smutno, jak po stracie najlepszego przyjaciela. W oczach pojawiły się łzy, nie wstydziliśmy się tego. Los nie szczędził nam przykrości. Szliśmy dalej jak w kondukcie pogrzebowym, ze zwieszonymi głowami, nic nie mówiąc do siebie. Kiełbasę nietkniętą zostawiliśmy na postoju.

Jak staliśmy się bandytami
Przed Gorlicami Jaś Szczerba, kpr. podchor., mój serdeczny kolega z ławy szkolnej i z Podchorążówki, zachorował ciężko – gorączka, dreszcze i krwawa biegunka (czerwonka), musiał zostać w Szpitalu w Gorlicach. Dotarliśmy na górę Chełm pod Grybowem, gdzie stoczyliśmy pierwszą potyczkę w tej wojnie. Przenocowaliśmy u znajomych z tego okresu gospodarzy, nakarmili nas solidnie. Córka gospodarzy wyprała naszą brudną, przepoconą bieliznę. Czuliśmy się, jak u siebie w domu, zresztą i do rodzinnego domu pozostało jeszcze tylko trzy dni marszu. Wspominaliśmy na wesoło nasze przygody. Przespaliśmy się, pierwszy raz od kilkudziesięciu dni, w czysto zaścielonych łóżkach na nagusa, bo bielizna się suszyła, a piżam nie mieliśmy. Rano zadowoleni i we wspaniałym nastroju ruszyliśmy do upragnionego celu. Wkrótce zatrzymaliśmy się w lesie, ponieważ nasze drogi się rozchodziły. Dwóch z nas szło w innym kierunku – na Limanową i po serdecznym pożegnaniu odeszli. My we czwórkę jeszcze zostaliśmy na polanie. Siedzimy sobie najspokojniej, a tu nagle dochodzą nas odgłosy dość głośnej rozmowy i za chwilę jesteśmy otoczeni przez patrole niemieckie z krzykiem „Hände hoch”. Zabrali nam chlebaki, zrewidowali pobieżnie i kazali iść. Od konwojującego nas żołnierza niemieckiego dowiedzieliśmy się, że jesteśmy bandytami, że strzelaliśmy w lesie i mimo że nie znaleźli przy nas broni, oni nas o to podejrzewają, broń mogliśmy ukryć. Pocieszył nas jeszcze, że prawdopodobnie zostaniemy rozstrzelani. Tego tylko brakowało: po takich przejściach zginąć w taki głupi sposób. O ucieczce nie mogliśmy nawet myśleć, pilnowali nas jak jaki skarb. Szliśmy w grobowym nastroju, nie pozwolili nam rozmawiać. Doprowadzili nas do jakiegoś urzędu w Grybowie.

Jak przestaliśmy być bandytami
Tu się na nasze szczęście okazało, że inny patrol złapał młodego chłopca, który strzelał sobie na wiwat ze znalezionego karabinu. Nie zwolnili nas jednak, mimo że przestaliśmy być bandytami, tylko odprowadzili do obozu jenieckiego, który znajdował się w szkole kołodziejsko-kowalskiej. Tu zrewidowano nas dokładnie. U mnie w kieszeni znaleźli kartkę z Hołoska, świadczącą o mojej promocji, o której nawiasem mówiąc całkiem zapomniałem. Umieszczono nas w dużej sali, w której było kilkudziesięciu żołnierzy polskich. Po jakiejś godzinie wywołano moje nazwisko, zaprowadzono do pokoju, w którym było dwóch oficerów niemieckich i jakiś cywil, jak się okazało, tłumacz. Pokazali mi tę nieszczęsną kartkę i spytali, czy to moja? Odpowiedziałem, że należy do mnie. Pytają: – Dlaczego nie powiedziałeś, że jesteś oficerem? – Bo mnie o to nikt nie pytał – odpowiadam. Dowiedziałem się, że otrzymam osobny pokój z kpr. Danielem Bursą i nie wolno mi się komunikować z żołnierzami. Umieszczono nas w jakiejś małej bibliotece, w szafach było dość dużo książek z dziedziny techniki. Z nudów czytałem je po kolei. Zacząłem wieść nędzne życie jeńca wojennego. Z żołnierzami spotykałem się podczas apelu i od nich dowiedziałem się, że wszyscy Ślązacy, którzy znajdują się w tym obozie jenieckim, podpisują volkslistę i są zwalniani. Udało mi się zawiadomić moich znajomych, pp. Kamińskich w Grybowie, że przebywam w tym obozie. Odwiedzali mnie kilkakrotnie, przynosili lekarstwa, bandaże i żywność. Zawiadomili także moich rodziców, że przebywam cały i zdrów w obozie jenieckim w Grybowie. Mogłem więcej czasu poświęcić mojej ranie na prawym podudziu i po kilku dniach intensywnego leczenia wygoiła się całkowicie, została tylko na pamiątkę dość duża blizna. Mniej więcej w dziesiątym dniu pobytu w Grybowie przyjechali do mnie na motocyklu ojciec i najstarszy mój brat, Józef. Przywieźli całą spiżarnię w plecakach oraz zaświadczenie z Kreishauptamtu w Nowym Targu, że jestem rolnikiem i że powinni mnie zwolnić z obozu, ponieważ jestem potrzebny do pracy na roli. Kierownictwu obozu nie trafiło do przekonania to skojarzenie oficera z rolnikiem i pocieszyli ojca, że mnie w odpowiednim czasie zwolnią. Ja ze swej strony zapewniłem ojca, że postaram się jak najszybciej wrócić do domu. W czternastym dniu mojego pobytu w obozie załadowano nas do krytych wagonów kolejowych, mieliśmy jechać do obozu jenieckiego na terenie Rzeszy.

Ucieczka
Postanowiłem z jednym z jeńców rodem z Rabki Zarytego uciec w czasie transportu. W moim wagonie było trzydziestu jeńców i dwóch starszych żołnierzy niemieckich jako konwojentów. W budkach hamulcowych wagonów umieszczano żołnierzy z bronią maszynową. W czasie jazdy namawialiśmy jeszcze kilku kolegów do ucieczki, ale oni jeszcze odradzali nam ją, że to za duże ryzyko, że strażnicy z budek hamulcowych z pewnością dosięgną nas swoimi karabinami, a poza tym w razie udanej wycieczki aresztują nas w domu, ponieważ znają adresy. Nie zrezygnowaliśmy pomimo tych ostrzeżeń. Zgodzili się, choć niechętnie, pomagać nam w czasie ucieczki. (Bali się represji ze strony Niemców po zauważeniu naszej ucieczki.) Jechaliśmy nocą – to sprzyjało naszym planom. Postanowiliśmy wyskoczyć w okolicy Rabki Zarytego. Kilka razy w czasie jazdy odzywały się karabiny maszynowe strażników w budkach. Nie wiedzieliśmy, czy ktoś uciekał, czy też strzelali tylko na postrach. Dojechaliśmy do Mszany Dolnej i tu pociąg utknął. Okazało się, że zepsuła się lokomotywa, a tu, jak na złość, noc się pomału kończyła. Świtało, kiedy doczepili inną lokomotywę, ruszyliśmy wreszcie. Ryzyko ucieczki wzrosło niepomiernie, koledzy gorąco odradzają. Bez ryzyka nie ma wygranej. Postanawiamy mimo wszystko uciekać. Koledzy w drugim kącie wagonu grają z konwojentami w sechziga, dajemy im znać, że za chwilę będziemy wyskakiwać. Rozciągamy kraty w okienku. Trzeba wysiadać z nogami naprzód. Koledzy, jedni zasłaniają, a silniejsi wypychają, trochę na chama, a tu ciasno, jak cholera. Wyskakuję pierwszy, już wiszę na rękach na ścianie wagonu i bez namysłu hop! Odbiłem się silnie od ściany wagonu, aby nie wpaść pod koła, udało się, staczam się z nasypu. Przywarłem do ziemi całym ciałem i udaję trupka, mimo to ten z budki posłał w moją stronę kilka serii. Pociąg znikł za zakrętem, wstaję i biegnę wzdłuż toru, szukam mego towarzysza ucieczki. Przebiegłem kilkaset metrów, już zacząłem wątpić, czy wyskoczył za mną, i nagle słyszę ciche jęki. Jest, leży, oburącz ściska nogę i pojękuje. Wziąłem go na plecy i zawlokłem do domu jego rodziców. Wylądowaliśmy na szczęście kilkaset metrów od domu. Noga w okolicy stawu skokowego obrzękła mu bardzo szybko, prawdopodobnie nastąpiło złamanie lub zwichnięcie. Poza tym doznaliśmy tylko powierzchownych obrażeń ciała. Jego rodzice ucieszyli się bardzo, gdy go zobaczyli, ponieważ nie mieli żadnych wiadomości o nim i przypuszczali, że zginął w czasie wojny. Nakarmili nas, a mnie pożyczyli stare ubranie góralskie. Ruszyłem natychmiast przez Obidową, Nowy Targ, a potem wzdłuż toru kolejowego do domu.

Przeprawa przez Tatry
Spotkałem po drodze kilku znajomych, ale mnie nie poznali. W domu także w pierwszej chwili mnie nie poznano, ponieważ nie spodziewali się, że tak szybko wywiążę się z danego ojcu przyrzeczenia. Przez wiele tygodni ukrywałem się – istniała przecież możliwość, że mogą mnie poszukiwać za ucieczkę z transportu, a znali miejsce mojego stałego zamieszkania. Na szczęście moje obawy okazały się płonne – nikt mnie nie potrzebował i nie szukał. Postanowiłem opuścić rodzinne pielesze i przedostać się do tworzącej się Armii Polskiej we Francji. W tym celu próbowałem nawiązać kontakt z moimi kolegami z gimnazjum w Zakopanem. Niestety, część z nich, tych aktywniejszych, już zdążyła wyprowadzić się na Zachód. A ci, co zostali, siedzieli jak mysz pod miotłą i nie chcieli w ogóle rozmawiać ze mną na ten temat. Miałem jednak nadzieję, że w końcu znajdę kogoś do towarzystwa. Zima na przełomie 1939/40 roku była mroźna, z dużymi opadami śniegu. Nie było jeszcze w tym czasie zorganizowanych przerzutów. Dość często te usiłowania kończyły się niepowodzeniem, a nierzadko wprost tragicznie. Granica polsko-słowacka była dobrze strzeżona przez Tyrolczyków z jednej strony, a przez Słowaków z drugiej. Schwytanych na granicy straż graniczna przekazywała do dyspozycji Gestapo. Nie było dla nich ratunku – po krótkim, okraszonym torturami „przesłuchaniu” rozstrzeliwano ich na cmentarzach w Zakopanem i w sąsiednich miejscowościach. Wielu z tych, którzy usiłowali przekroczyć granicę przez Tatry, zginęło w lawinach albo wskutek krańcowego wyczerpania i zamarznięcia. Tym, którym udało się szczęśliwie przedostać przez granicę, groziło niebezpieczeństwo schwytania na Słowacji przez „Hlinkowców”, którzy także przekazywali pojmanych do dyspozycji Gestapo. Przypadkowi przewodnicy przeprowadzali tylko przez granicę polsko-słowacką, w dalszej drodze przez Słowację i granicę słowacko-węgierską „uciekinierzy” ci zdani byli na własne siły i pomysłowość. Tym, którzy pomagali w jakikolwiek sposób „uciekinierom”, groziła także kara śmierci. Osobiście byłem świadkiem zamordowania przez Gestapo na cmentarzu w Poroninie czterech mężczyzn, jak się później okazało, czterech polskich oficerów, schwytanych razem z przewodnikiem na granicy. Przewodnika Gestapowcy zastrzelili na Ustupie podczas próby ucieczki z samochodu.

Kurier
W styczniu 1940 r. rozpocząłem nowy, ciekawy okres mojego życia – wstąpiłem na ścieżkę pracy konspiracyjnej, a mianowicie do służby łącznikowo-kurierskiej przez południową granicę Polski. Praca ta dawała mi dużo satysfakcji osobistej. Mogłem ułatwić wielu Polakom wydostanie się z okupowanego kraju i dalszą walkę w zachodnim teatrze wojny, a także jako łącznik i kurier przenosiłem pocztę, pieniądze i broń, co było bardzo ważne dla ruchu oporu w Polsce i poza jej granicami. Niestety, 11 sierpnia 1941 r. zostałem aresztowany przez funkcjonariuszy Gestapo i tym sposobem wyłączony z walki o wolność Ojczyzny. Natomiast podczas pobytu w Katowni Podhala „Palace” w Zakopanem (3 miesiące), w więzieniu w Tarnowie (5 miesięcy), a następnie w obozach koncentracyjnych w Oświęcimiu, Gusen, Mathausen i Sachsenhausen, do końca wojny miałem możność przekonania się osobiście, do jakiego stopnia barbarzyństwa posunęli się Niemcy w czasie ostatniej wojny. Epilog odważnej ucieczki siedmiu strzelców podhalańskich z sowieckiej niewoli 1939 r.
Do Polski z Niemiec wróciłem 13 kwietnia 1946 r. jako były więzień niemieckich obozów koncentracyjnych. W październiku 1946 r. rozpocząłem studia na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Jagiellońskiego. Były to trudne czasy dla studentów z tak zwanej prowincji, a wprost okrutne dla studentów górali z Podhala. Brak pieniędzy, wygórowane ceny za mieszkanie, drożyzna, prawie wszystko na kartki, brak książek do nauki, a i skrypty trudno dostępne. Studenci, aby przeżyć, udzielali korepetycji, wynajmowali się do różnych prac domowych. A na studentach góralach z Podhala zaciążyła dodatkowo zdradziecka działalność Krzeptowskich i kilku rodzin z Goralenvolku. Okazywano nam wyraźnie nienawiść, wyzywano od zdrajców narodu, nie przyjmowano do domów studenckich, nie zezwalano na korzystanie ze stołówek studenckich, nie zatrudniano do prac domowych. Czuliśmy się odizolowani i osaczeni. Niepodzielnie rządził wówczas Związek Młodzieży Socjalistycznej, działający pod opieką towarzyszy z komitetów PZPR-u, Urzędu Bezpieczeństwa, wojska i władz samorządowych. Decydowali o wszystkim. Przeważająca część studentów uzyskała świadectwa dojrzałości w okresie międzywojennym, a wielu z nich było żołnierzami Ruchu Oporu w okresie okupacji niemieckiej. Rozpoczęły się masowe aresztowania przez Urząd Bezpieczeństwa przy pomocy Związku Młodzieży Socjalistycznej studentów – byłych żołnierzy Armii Krajowej, Narodowych Sił Zbrojnych, Wolności i Niepodległości. 29 października 1947 r. byłem przesłuchiwany w Urzędzie Bezpieczeństwa w Krakowie w sprawie ucieczki siedmiu strzelców podhalańskich z trzech sowieckich obozów jenieckich w październiku 1939 r. jako inicjator ucieczki i przywódca tej jednostki wojskowej. Przesłuchiwało mnie dwóch oficerów Bezpieki – Polak i Żyd oraz oficer NKWDE. Przyznałem się do tego wyczynu. Pada niespodziewane pytanie o to, czy posiadam zaświadczenie o zwolnieniu nas z obozów jenieckich. Odpowiadam, że my uciekliśmy z tych obozów i żadnych zaświadczeń o zwolnieniu nie mamy. Postanowiono, że oni mi dadzą skierowanie do władz wojskowych w Kijowie i że mam stamtąd przywieźć zwolnienie z tych obozów dla siedmiu strzelców podhalańskich. Zdawałem sobie doskonale sprawę, że to będzie koniec mojej egzystencji na tym jakże rozkosznym i wybitnie przyjaznym mi świecie. W tym momencie przechodził przez pokój porucznik Urzędu Bezpieczeństwa, mój kolega i przyjaciel z Podchorążówki – Tadeusz Twardzik z Bielska-Białej. Poznał mnie, a gdy się dowiedział o celu mojej wizyty w Urzędzie Bezpieczeństwa, kazał mi iść do domu. I tym samym przeszkodził mojej „krajoznawczej” wycieczce do Kołymy albo do tajgi syberyjskiej.

A jednak cuda zdarzają się jeszcze na świecie!
W okresie studiów studenci Związku Młodzieży Socjalistycznej dokuczali bardzo studentom niezrzeszonym. Na piątym roku studiów wyrzucono nas z Domu Medyków przy ul. Grzegórzeckiej i osadzono w Domu dla Starców przy ul. Rakowickiej. Do małego pokoju bez pieca, z pojedynczymi oknami, wstawiono 10 łóżek, mały stolik, krzesło, dostaliśmy żarówkę 60-watową. Kran z wodą bieżącą był na korytarzu, łazienka z prysznicem – uszkodzona. Łóżko służyło do wszystkiego: do spania, do nauki, jako magazyn żywnościowy, do przygotowywania i spożywania posiłków i jako szafa na ubrania, w zimie do podmarzania pod jednym kocem. Ściany i okna służyły w zimie do osadzania się szronu. Oj! Użyliśmy życia! Na wszelkich imprezach i uroczystościach to nam, niezrzeszonym, wręczano tzw. szturmówki (czerwona płachta na długim kiju) do niesienia w czasie pochodu. A myśmy te szturmówki jeszcze przed rozpoczęciem pochodu opierali o ściany domów przy ul. Mikołajskiej i ginęli w tłumie. Związek Młodzieży Socjalistycznej zemścił się na nas za to w czerwcu 1952 r. w ten sposób, że dwa roczniki absolwentów Wydziału Lekarskiego (1951 i 1952), tych nieposłusznych niezrzeszonych, pod opieką milicji załadowano do wagonów kolejowych i zawieziono do Śremia i tam nastąpiła selekcja, kogo ukarać skierowaniem na zesłanie do służby wojskowej, a kogo zwolnić do cywila. Decydowało o tym trzech członków ZMS i trzech Ubeków. O moim losie zdecydowała moja rodzina Zielińskich, którzy z czwórką dzieci uciekli z łagru na Uralu i przez Taszkient, razem z gen. Andersem, udali się do Teheranu. A to się moim oprawcom nie spodobało i odesłali mnie do cywila! 8 września 1952 r. wezwano mnie na Wojskową Komisję Lekarską i – nie badając mnie – przekazano z Rejonowej Komendy Uzupełnień Kraków nr II Zaświadczenie Wojskowe nr 392983 seria D, że zostałem uznany za niezdolnego do służby wojskowej na podstawie przepisów san. 20/51 i par. 40 p. 3 i jestem skreślony z ewidencji wojskowej par. 49 p 3.
lek. med. Wincenty Galica
Zakopane, marzec 1954 r.
Tygodnik Podhalański 32/2008

Kup e-wydanie Tygodnika Podhalańskiego.

Reklama
Komentarze Facebook
Dodaj komentarz
Wysłanie komentarza oznacza akceptację regulaminu komentowania na łamach 24tp.pl
Wios 2021-05-24 08:06:04
Tak wygląda życiorys odważnego człowieka. Rozglądam się do i znowu zwidzę aresztowania ludzi za poglądy , naciąganie prawa dla celów politycznych, nową elitę działaczy partyjnych , aparatczyków ..czy innych obajtków.
smrodek 2021-05-24 01:28:38
Brakuje nam teraz takich ewenementów.
boruta 2021-05-23 14:27:51
Ciekawy życiorys. Bardzo dobrze się czyta i wyciąga wnioski z kampanii wrześniowej 1939.
Turysta 2021-05-23 12:12:33
Wspaniała historia.
hanys 2021-05-23 11:54:51
Zaszczepcie sie starziki bo rząd nie da wam 14tki.
  • PRACA | szukam
    KUCHARKA, POMOC KUCHENNA, SPRZĄTANIE. 796 358 958.
  • SPRZEDAŻ | zwierzęta
    SZCZENIAKI SHIH TZU. 730 519 594.
  • PRACA | dam
    Przyjmę Cieślę - budowa w Kluszkowcach Stawka do uzgodnienia Proszę dzwonić - 788 624 940. 788 624 940 aleksandra@tatrastyle.pl
    Tel.: 788
  • NIERUCHOMOŚCI | wynajem
    DO WYNAJĘCIA LOKAL NA PIZZERIĘ W ZAKOPANEM. 502 658 638
  • SPRZEDAŻ | różne
    SPRZEDAM SIANO W BALACH. 502 658 638
  • NIERUCHOMOŚCI | wynajem
    DO WYNAJĘCIA PLAC POD MAGAZYN. 502 658 638
  • NIERUCHOMOŚCI | wynajem
    DO WYNAJĘCIA HALE NA WARSZTAT SAMOCHODOWY, LAKIERNIĘ, PRALNIE, HURTOWNIĘ, MAGAZYN. 502 658 638
  • USŁUGI | budowlane
    USŁUGI REMONTOWO-BUDOWLANE, ŁAZIENKI, ZABUDOWY, ADAPTACJA PODDASZY, REMONTY, DOCIEPLENIA BUDYNKÓW, FASADY. 693 206 403.
  • USŁUGI | budowlane
    USŁUGI REMONTOWO-BUDOWLANE, DOMY OD PODSTAW, POKRYCIA DACHOWE, SZALUNKI STROPOWE. 693 206 403.
  • USŁUGI | budowlane
    REMONTY I WYKOŃCZENIA. 660 079 941.
  • SPRZEDAŻ | budowlane
    DESKI ŚWIERKOWE, dł. 5 m, gr. 53 mm. DRZEWO OPAŁOWE BUK. 660 079 941.
  • USŁUGI | budowlane
    ADAPTACJA PODDASZY, OCIEPLENIA WEŁNĄ MINERALNĄ, SUFITY PODWIESZANE, ZABUDOWY GK, WYKOŃCZENIA WNĘTRZ. 660 079 941.
  • USŁUGI | budowlane
    USŁUGI MINIKOPARKĄ 2.5 TONY - 722 307 227.
  • SPRZEDAŻ | budowlane
    Sprzedam KANTÓWKĘ, KROKWIE, DESKI, GONTY i OPAŁ - 788 344 233.
  • USŁUGI | budowlane
    REMONTY I WYKOŃCZENIA WNĘTRZ KRÓTKIE TERMINY GWARANCJA NA WYKONANE ROBOTY. 602839607
    Tel.: 602839607
  • PRACA | dam
    PENSJONAT "Willa Park" W CENTRUM ZAKOPANEGO ZATRUDNI OSOBĘ DO SPRZĄTANIA I RZYGOTOWYWANIA ŚNIADAŃ. 509 578 689.
  • PRACA | dam
    Kucharz al'a carte- Restauracja Górska w Białce Tatrzańskiej Do uzupełnienia zespołu poszukujemy osoby na stanowisko: KUCHARZ. Oferta pracy dla kucharza z doświadczeniem zawodowym. Praca na stałe, bardzo dobre warunki pracy. Więcej informacji pod nr. 518 259 536 www.restauracjagorska.pl rest.gorska@gmail.com
    Tel.: 518 259 536
    E-mail: rest.gorska@gmail.com
    WWW: www.restauracjagorska.pl
  • NIERUCHOMOŚCI | sprzedaż
    Zakopane - DOM na ulicy Grunwaldzkiej. 660 797 241
  • NIERUCHOMOŚCI | sprzedaż
    Działka pow. 41ar do zabudowy położona w Lipnicy Wielkiej pod Babią Górą. 603071487, 609325040.
  • NIERUCHOMOŚCI | sprzedaż
    Las z drzewostanem pow. 41ar w Lipnicy Wielkiej 603071487, 609325040.
  • NIERUCHOMOŚCI | sprzedaż
    APARTAMENT Za Strugiem, Zakopane - 607 506 428.
  • PRACA | dam
    Zatrudnię TYNKARZA I POMOCNIKA przy tynkach maszynowych. 730 39 73 01.
  • PRACA | dam
    Poszukujemy osób do pomalowania drewnianych balkonów w obiekcie turystycznym w Zakopanem. Osoby zainteresowane prosimy o kontakt pod numerem telefonu: 693 692 100. 693692100
    Tel.: 693692100
  • KUPNO
    SKUP STARYCH SPAWAREK. 536269912.
  • RÓŻNE
    OBWOŹNY SKUP ZŁOMU - dojazd do klienta. 536269912.
  • USŁUGI | inne
    PROFESJONALNA WYCINKA DRZEW, GAŁĘZI Z PODNOŚNIKA I Z UŻYCIEM LINY. 889 105 476
  • USŁUGI | budowlane
    FLIZOWANIE, REMONTY, WYKOŃCZENIA. 882080371.
  • USŁUGI | budowlane
    KAMIENIARSTWO. 882080371.
  • USŁUGI | budowlane
    KAMIENIARSTWO, ELEWACJE, OGRODZENIA - WSZYSTKO Z KAMIENIA. 509 169 590.
  • USŁUGI | budowlane
    USŁUGI BLACHARSKO-DEKARSKIE, KRYCIE I PRZEKRYCIA DACHÓW, KOMINY, BALKONY, RYNNY, GZYMSY, FASADY. 889 388 484.
  • USŁUGI | inne
    WYCINKA, PRZYCINKA DRZEW W TRUDNYCH WARUNKACH - 691 317 098.
  • NIERUCHOMOŚCI | sprzedaż
    POLE - 1.6 HA i 42 AR. 505 429 375.
  • NAUKA
    NATIVE SPEAKER - JĘZYK ANGIELSKI - nauka face to face lub online, PRZYGOTOWANIE DO MATURY - Zakopane, okolice - 605 069 173
  • USŁUGI | budowlane
    TYNKI MASZYNOWE. 604 857 880.
  • USŁUGI | budowlane
    MALOWANIE DACHÓW I ELEWACJI. 602 882 325.
  • USŁUGI | budowlane
    OGRODZENIA, www.hajdukowie.pl. 692 069 284.
2024-04-19 21:00 Hulajnogi wróciły. Pamiętacie zasady jakie obowiązują użytkowników? 2024-04-19 20:17 Voucher z debaty dla Marysi Białońskiej 2024-04-19 20:00 Pokaz mody ekologiczne EKO JA, EKO TY 2024-04-19 19:00 Bajkowe klimaty na szlaku, było pięknie, pusto i całkiem sporo świeżego śniegu 2024-04-19 18:00 Nie jestem żadną deweloperką, nikomu żadnych widoków z Krupówek nie zasłaniam 15 2024-04-19 17:00 Dlaczego urząd miasta chroni skazaną naczelnik? 7 2024-04-19 16:23 Czym jest wirtualne biuro? 2024-04-19 16:17 Kto dokonuje napraw wind? 2024-04-19 16:00 Ocieplenia w prognozach nie widać 2 2024-04-19 15:00 Młodzież zapobiega pożarom - eliminacje powiatowe OTWP w Nowym Targu za nami 2024-04-19 14:00 Wiemy jaka kara spotkała kobietę, która wczoraj wjechała między kolejowe rogatki! 7 2024-04-19 13:00 Zaginęła 72-letnia Janina Czaicka 2024-04-19 11:00 Agnieszka Nowak-Gąsienica kontra Łukasz Filipowicz czyli debata w Kinie Giewont (WIDEO) 26 2024-04-19 10:30 OZE i termomodernizacja - to połaczenie się opłaca! 2024-04-19 10:00 Uczniowie z Kowańca z wizytą w Radevormwald 2024-04-19 09:00 Autystyczne dzieci bez swego przedszkola? Burmistrz jednak obiecuje pieniądze 2 2024-04-19 09:00 Innowacyjne podejście do fotowoltaiki 2024-04-19 07:59 Zakopane w białej szacie, na Kasprowym Wierchu minus dziesięć stopni 2024-04-18 21:45 Leśniczy z Morskiego Oka ostrzega (WIDEO) 2024-04-18 21:02 Przyszli studenci sprawdzali jak to jest na ANS 2024-04-18 20:00 Rabka ci wszystko wybaczy, nawet plagę egipską w kolorze blond 9 2024-04-18 18:00 Debata z kandydatami na burmistrza Zakopanego (ZDJĘCIA, WIDEO) 85 2024-04-18 17:00 Pienińscy flisacy uroczyście otwierają sezon flisacki 2 2024-04-18 16:27 Kładą asfalt na drodze w Kuźnicach (WIDEO) 3 2024-04-18 16:20 Płytki klinkierowe na elewacje - dlaczego warto je wybrać? 2024-04-18 16:00 Kawałek skały uszkodził figurę Matki Boskiej Fatimskiej w Pieninach 2 2024-04-18 15:15 Anna Tybor kolejny raz w Himalajach zjeżdża na nartach z ośmiotysięczników 2 2024-04-18 14:35 O włos od tragedii na przejeździe kolejowym w Nowym Targu 8 2024-04-18 14:30 Pieśń o Jaśku zbójniku 2024-04-18 14:00 Utrudnienia też na ul. Makuszyńskiego w Zakopanem 2024-04-18 13:00 Zapraszamy na debatę kandydatów na burmistrza Zakopanego. Przygotowania trwają (WIDEO) 2024-04-18 12:24 Akcja szczepienia lisów 2024-04-18 12:08 Kiedy warto zdecydować się na ogrodzenie panelowe? 2024-04-18 12:03 Poranny śnieg w Zakopanem (WIDEO) 2024-04-18 11:08 Najciekawsze gadżety dla firm - Nr 4 cię zaskoczy! 2024-04-18 11:04 Poznaj możliwości kosiarek akumulatorowych Kärcher 2024-04-18 11:00 Jestem z miasta, to widać - przekonuje kandydat na burmistrza (WIDEO) 8 2024-04-18 10:00 Kolejna akcja pomocy pogorzelcom z Chabówki 2024-04-18 09:30 Ten film tętni muzyką Amy Winehouse. Mamy dla Was bilety 2024-04-18 09:30 Chloe Gong wraca do Szanghaju. Finał dylogii o Lady Fortune. Mamy dla Was książki 2024-04-18 09:09 Czy ktoś widział Maksia? 2024-04-18 09:01 Wichrówka pełna tajemnic (WIDEO) 2024-04-18 08:30 Wiosenne wianki w Zawoi 2024-04-18 08:00 Dlaczego Urząd Miasta chroni skazaną naczelnik 9 2024-04-17 22:27 Kocha Tatry, teraz potrzebuje Waszej pomocy 2024-04-17 21:41 Piękne widoki i niesamowity podjazd rowerowy. Z tego słynie Gliczarów (WIDEO) 2024-04-17 21:12 Debata przed drugą turą wyborów w Zakopanem 19 2024-04-17 21:00 Dziadek wiedział, że będę lotnikiem 2024-04-17 20:26 Góralscy studenci mogą starać się o stypendium 2024-04-17 20:00 Nowe strony internetowe parków narodowych 1
NAJPOPULARNIEJSZE ARTYKUŁY
NAJCZĘŚCIEJ KOMENTOWANE
OSTATNIE KOMENTARZE
2024-04-19 20:44 1. Pani egzaltowana, bardzo ładny gest z tym przekazaniem wołczera na aukcję dla potrzebującej dziewczynki. Tylko szkoda że artykuł sponsorowany bez możliwości komentowania. No i wydaje mi się że jedna Pani kreacja byłaby więcej warta niż ten wołczer. Poza tym nieskromnie jest się tak obnosić ze swoim dobrodziejstwem. Chyba że jest ukierunkowane na tani poklask i grę wyborczą? Toż to nie po katolicku. Ale jak najbardziej po pisowskiemu. Gratuluję pomysłu mimo wszystko i przymykam oko gdyż wołczer od początku stanowił element gry wyborczej. Niestety doradcy Pana Łukasza nie są tęgimi strategami i wpuszczają go na miny. Jeszcze jedna debata i wygraną miałaby Pani w kieszeni. Szkoda że przed tą pierwszą Pani uciekła. Pan Łukasz chyba jednak jeszcze za młody na burmistrzowanie i albo doradcy ze zbyt wysokim poziomem testosteronu. 2024-04-19 20:44 2. Niestety prawdziwa twarz pani Agnieszka ukrywa. Ile ludzi się zwolniło z urzędu przez tą kobietę. W urzędzie panuje strach przed nią gdyż w swoich wybuchach jest nieobliczalna. Nigdy nie będzie miała poparcia ludzi którzy z nią pracowali. 2024-04-19 20:40 3. Byłem na spotkaniu wyborczym Filipowicza na Olczy i ta Pani krzyczała że 500000 nie da za tonaż a nowy burmistrz za darmo wyda pozwolenie, teraz napewno oto będę pytał po wyborach i mam nadzieję że radni też tego przypilnują, coś jest na rzeczy że budowa jeszcze nie ruszyła 2024-04-19 20:35 4. Hanka Każdemu może się zdarzyć przejechać po pijaku np. twoje dziecko? Pijak za kierownicą to morderca i nie ma naszej zgody na tolerowanie takich. Nie w naszym urzędzie! 2024-04-19 20:26 5. pipi to już wiemy, powtarzasz się jak zacięta płyta, zmień nick na Mariolka albo Wojtek :) 2024-04-19 20:08 6. @pipi bardzo się cieszę, że ma tyle wspaniałych pomysłów. Miała 9 lat na ich wdrożenie i kija zrobiła. Jak miała słuchawkę to odpowiadała merytorycznie;D Słyszałam, że sam Kurski z centrali partyjnej jej podpowiadał. A Gluca i Filara na czas wyborów schowali jak Kaczynski Macierewicza. Zobaczycie jak po wyborach Gluc wyskoczy z krzaków, a Filar tak Wam da popalić, że będzie strach w urzędzie się pokazać. 2024-04-19 20:05 7. Jak załatwić coś dla siebie i pod siebie Super deweloperka dla swoich od Filipowicza zapowiada się Zastanówcie się ludzie bo będzie za późno a wiem co mówię 2024-04-19 19:54 8. Hanka co się może zdarzyć każdemu? Jazda po pijaku? Co ty wypisujesz. Wsiadanie za kółko po wypiciu nikomu nie ma prawa się zdarzyć, a szczególnie naczelnikowi. Taka osoba powinna mieć trochę oleju w głowie. Jak ma problem to jest możliwość leczenia zanim spowoduje jakąś tragedię. 2024-04-19 19:51 9. Piękna restauracja Liczę na multiinstrumentalistę i występy na żywo wódka hop siup goral chla taka taka mowa ma 2024-04-19 19:47 10. Tam problem że za droge nie chce płacić... Przyjazne Zakopane pomoże Żeby było większe i przejazd za 0 zł A miasto z naszych pieniędzy drogę naprawi
WARUNKI W GÓRACH
POGODA W WYBRANYCH MIASTACH REGIONU
Reklama
Polecamy


REKLAMA


Pożegnania

FILMY TP