2013-05-25 16:00:27
dzięcioły i parasole czyli nie zna życia kto nie pływał w marynarce (handlowej)
Na stanowisku stewarda załogi pokładowej na Krzywoustym pływał jeszcze jeden Góral. Pochodził z Orawy i miał na imię Stanisław. Staszek był bardzo sympatyczny, pracowity i szczery. Dobry i wspaniały kolega na długie dni rejsu. Taki, na którego nie patrzyło się źle nawet po 100 dniach pobytu w morzu. A na statkach mówiło się, że po 100 dniach rejsu można bezkarnie "pierwszemu po Bogu" czyli kapitanowi statku powiedzieć, co się o nim myśli. Niektórzy to nawet twierdzili, że po "stówce" to można nawet "dać "staremu" (kapitanowi) w pysk", ale to już by była przesada...
Staszek robił pierwszy dalekomorski rejs, po raz pierwszy w życiu znalazł się na statku, miał więc kilka zabawnych "wpadek". Ale prawdę mówiąc, który z tych, co pierwszy raz na morze wypłynęli, ich nie miał? Przecież nawet Noe nie ustrzegł się od pewnych zupełnie niepotrzebnych i przez to, wcale nie zabawnych pomyłek. Po kiego ciorta on brał na tę swoją arkę pchły, karaluchy, szczury, muchy, komary i inne paskudztwo? A później jego wzorem, tylko w odwrotną stronę, marynarz te karaluchy ze statku do domu gdzieś w torbie z ubraniami przynosił....
Staszek miał wykształcenie gastronomiczne, dlatego był stewardem, ale bardziej by pasował do załogi dzięciołów niż parasoli.
Dzięcioł - to ironiczna nazwa załogi pokładowej, marynarzy takich z prawdziwego zdarzenia. Prócz sterowania statkiem i obserwowanie ruchu jednostek płynących kontrakursem lub na przecięcie w czasie resju, należała do nich konserwacja nie tylko sprzętu ładunkowego (windy ładunkowe, bomy, renery itd.) ale też dbali o to, by rdza nie zżerała pokładu. czy burt. Obojętnie, czy w porcie czy w morzu, często specjalnymi młotkami odbijali od wszelakich stalowych czy żelaznych części statku ogniska rdzy, by później to miejsce wyczyścić w miarę możliwości do połysku, nałożyć na to przeciwrdzewną minię i zamalować ochronną farbą. A słona morska woda i jej krople zraszające pokład, burty i nadbudówki sprzyjały rdzy. Tymi młotkami stukało się wszędzie tam, gdzie trudno było dotrzeć bębenkowym młotkiem pneumatycznym.
I kiedy te pneumatyczne młotki wydawały warkot podobny do normalnego młota pneumatycznego tyle, że cichszy, rytmiczne uderzanie młotkami ręcznymi w rdzę przypominało do złudzenia stukanie dzięcioła w drzewo. Stąd ta nazwa.
A nazwa "parasole" odnośnie stewardów wywodziła się ze statków pasażerskich, kiedy do ich obowiązków prócz sprzątania pasażerom kabin i podawanie posiłków należało też przynoszenie im na pokład parasoli przeciw słonecznych. Z kolei motorzystów nazywano "motorkami" i nie było w tym żadnej złośliwości, chyba, że ktoś powiedział na takiego "zęzochłap".
Kiedy pracowałem w Tygodniku Podhalańskim w Polsce, ówczesny redaktor naczelny zaproponował mi, bym do wakacyjnego numeru (okres wakacji w szkole i urlopów w zakładach pracy - dla prasy tzw. sezon ogórkowy) napisał coś o mojej pracy na morzu.
Napisałem. Ale jako kolega Staszka popełniłem duży błąd. Chcąc uwiarygodnić swoją opowieść, pisałem o nim w ten sposób, że każdy znający go czytelnik, a przecież Tygodnik czytany był w jego rodzinnych stronach, bez trudu go identyfikował. Nie byłoby problemu, gdybym na wesoło opisał tylko jego kilka tzw. "żółtodziobowych" marynarskich wpadek.
Ale ja obarczyłem go dużą ilością mniej lub więcej, czasem ośmieszających go, zabawnych historyjek,. Takimi, które zdarzały się innym ( w tym i mnie) w początkach pracy na morzu. Prawdziwymi. Zasłyszanymi. Bo uważałem, że jest to tekst taki bardziej literacki a nie dziennikarska informacja, więc można go ubarwić, urozmaicić, byleby był interesujący.
Nie pomyślałem o tym, nie zastanowiłem się, jak wtedy może poczuć się sam Staszek czy jego najbliżsi gdy to przeczytają. Myślałem, że jeżeli wszystkie te morskie anegdoty przypiszę jemu, będzie to trochę na wzór sienkiewiczowskiego obarczenia Zagłoby wieloma szlacheckimi wadami. Dzisiaj wiem, że to nie było fair z mojej strony i w tym miejscu wyrażam szczerą skruchę i bardzo Staszka przepraszam....
Bo Staszek to był swój chłop, który wolał na ląd wychodzić z "pokładem" niż z załogą podlegającą ochmistrzowi, czyli przełożonemu kucharzy i stewardów. Bardzo poważnie rozważał, oczywiście za namową "dzięciołów", zmianę kwalifikacji na marynarza pokładowego.
Na Krzywoustym podawał posiłki w mesie i sprzątał korytarze, łazienki pokładu załogowego. Tutaj małe wyjaśnienie, mimo, ze do załogi przecież zaliczali się też oficerowie nawigacyjni, mechanicy, elektrycy i wszyscy, którzy zdobywali wykształcenie w pomaturalnych Szkołach Morskich, zajmowali oni pokład oficerski, korzystali z oficerskiej mesy itp, itd. Reszta miała do dyspozycji mesę załogową a ich kabiny znajdowały się na pokładzie tzw. załogowym.
Oczywiście, w czasie rejsu nikt nie bronił marynarzowi wejść do mesy oficerskiej i tam przebywać, nie był to jakiś wielki "faux pas", jednak hierarchia dzieląca załogę na oficerów i ich podwładnych była zachowywana.
Co nie znaczy, że marynarze nie wychodzili razem z oficerami na ląd. Albo w morzu, nie zasiadali wspólnie po wachcie przy "telewizorku" (karton z 24 butelkami piwa, najczęściej Żywca) lub czymś mocniejszym. Razem też grywali w karty, ping ponga, opalali się i razem "piłowali" czyli rozmawiali o wszystkim i niczym.
No, chyba, że trafił się "sztywniak" uważający, że jego dyplom nawigatora lub mechanika zdobyty w morskiej szkółce upoważnia go do traktowania załogi z góry. Albo oficer wojskowy, który w mar-woju wysłużył tą swoją wojskową emeryturę i przyszedł pływać do handlówki. Byli tacy, niestety.
Próbowali na statku narzucać wojskowy dryl i bardzo szybko niewłaściwość takiego postępowania odczuwali na własnej skórze.
Bo statek był "cywilny".
Oczywiście, w czasie wachty i pracy na pokładzie polecenia oficera wykonywało się sumiennie i dokładnie. Nie było miejsca na "bylejakość" np. przy "ształowaniu" (mocowaniu) ładunku. Bo w morzu to się mogło bardzo szybki i srogo zemścić. Podobnie wachta za sterem czy "na oku", wykonywanie poleceń w czasie próbnych czy prawdziwych alarmów ppoż., człowieka za burtą czy opuszczania statku. Tutaj trzeba było zaufać kapitanowi, oficerom, bosmanowi, bo oni mieli nie tylko większą morską wiedzę ale i doświadczenie.
Jednak po wachcie, statek stawał się domem a moja kabina "moją twierdzą"..., ale wszystko na normalnych, ludzko rodzinnych zasadach.
I kiedy normalne było, że podczas wachty oficer wysyłał marynarza np. po kawę, bo sam nie mógł opuścić mostku, gdyby to zrobił w czasie wolnym, w najlepszym wypadku usłyszałby "idź se pan sam".
Co innego gdy od szybkiego wykonania polecenia zależało bezpieczeństwo statku czy kogoś z załogi, a co innego, gdy oficerowi wydawało się, że ma taką władzę zawsze. Pamiętam, jak na którymś ze statków pierwszy oficer krzyknął do nas, grupki marynarzy czekających na przydział pracy "biegiem" a wtedy któryś odkrzyknął "panie chifie, biegiem to było w wojsku" i wszyscy zaqwołani solidarnie, bardzo, ale to bardzo powoli podeszli do niego, by wysłuchać polecenia sprzątania ładowni....
Pływałem też z kapitanem, który uważał bezpośrednie zwrócenie się do marynarza za ujmę. Stałem za sterem, on stał blisko mnie, ale krzyknął do oficera wachtowego stojącego na skrzydle mostku: "Panie drugi, proszę powiedzieć sternikowi, by się nie opierał o kolumnę steru". Kiedy drugi wykonał polecenie drąc się z odległości kilku metrów ze skrzydła - za sterem, z polecenia kapitana nie opierać się o kolumnę", wyprostowałem się i odkrzyknąłem równie głośno - tak jest, nie opierać się o kolumnę! i po chwili, mimo, ze kapitan stał tuż obok wydarłem się jeszcze głośniej - panie drugi, czy może pan zapytać kapitana, co mu to k... przeszkadza?"
Drugi parsknął śmiechem a kapitan odezwał się już bezpośrednio do mnie "nic nie słyszałem" i pośpiesznie z mostku wyszedł do nawigacyjnej....
Bo byli różni kapitanowie. Kiedyś skierowano mnie do Szczecina na statek pływający na Afrykę Zachodnią. Pożegnałem się więc z kolegami w restauracji gdyńskiego Domu Marynarza i wsiadłem do pociągu. Tam w wagonie restauracyjnym raczyłem się piwem z przygodnymi znajomymi. Z jednym z nich wymiana zdań zakończyła się małym nieporozumieniem. Gwoli ścisłości powiem, że oponent po kilkuminutowym odpoczynku na podłodze pozbierał się i później już w zgodzie opróżniliśmy kilka "browarków".
Ja jednak zameldowałem się na nowym statku w salonie kapitańskim z jednym okiem jakby wymalowanym. Na fioletowo niebiesko.
Kapitan przyjął ode mnie książeczkę żeglarską i zadał pytanie
- widzę, że w Lasku Bulońskim się było?
Tak nazywano jeden z parków w Szczecinie, gdzie "mewki" (ale nie te morskie ptaki), czekały na swoich klientów i gdzie często można było spotkać się z propozycją nie do odrzucenia, by kupić cegłówkę a nawet bałtyckie morze....
Odpowiedziałem, że ja prosto z Gdyni, jechałem całą noc.
"To co, bez biletu pan jechał, czy jak? - zakończył sprawę wbijając do książeczki tzw, musterolę.
Wieczorem, w szczecińskim Domu Marynarza siedziałem przy barze, pijąc w celach leczniczych piwo. Obok usiadł osobnik, w którym po chwili rozpoznałem nowego kapitana. Skinąłem więc głową i powiedziałem "dobry wieczór kapitanie".
Odwzajemnił ukłon pytając, na jakim statku byliśmy razem?
Odparłem, że nie pływaliśmy jeszcze razem, na co on zadał kolejne pytanie - to skąd wiesz, że jestem kapitanem? i dodał, że przez to podbite oko, to on mnie pamięta z jakiegoś statku, ale nie pamięta z jakiego.
Zacząłem tłumaczyć, że gdyby mi podbito oko na jakimś statku, to przecież wróciłoby już ono do normalnego wyglądu i że poznał mnie dopiero dzisiaj rano w swojej kabinie, bo ja do niego właśnie zamustrowałem...
Przerwał mi mówiąc - no przecież mówiłem, że razem żeśmy pływali, a jak nie to, to popływamy, co pijesz?
Wieczór zakończył się. powiedzmy dosyć prozaicznie jak na rozmowy dwóch marynarzy, kiedy z kapitanem najpierw wypiłem "brudzia" a po kilku kolejnych kolejkach byłem zmuszony odprowadzić go do windy i odwieźć na któreś piętro do jego pokoju...
Oczywiście później na statku, w rejsie na mostku, mimo, że on się zwracał do mnie po imieniu ja tytułowałem go "panem kapitanem".
Zresztą, na statku nie tylko do mnie ten kapitan zwracał się po imieniu a chyba do każdego z załogi, natomiast przywilej mówienia do niego per Tadeusz miał jedynie starszy mechanik i bosman. Bo bosman pływał z nim dawno temu na Moniuszce, obydwaj za starszych marynarzy tam byli...
Co innego na lądzie. W Las Palmas przy kupionym przez niego "balonie" wina Tinto lub Blanco, jak usłyszał od kogoś z nas "kapitan" zaraz go rugał i mówił, że na chrzcie dano mu Tadek.
Niestety, po Kanarach, w drodze do Afryki Tadeusz najprawdopodobniej popełnił samobójstwo. Wyskoczył w nocy za burtę. Nie był to nieszczęśliwy wypadek, gdyż na pokładzie rano wachtowy znalazł ustawione obok siebie jak na musztrze buty. Po nadaniu sygnału radiowego "do wszystkich", człowiek za burtą i pozycji, gdzie należy szukać, statek razem z innymi jednostkami będącymi w pobliżu kręcił się w kwadracie kilku mil przeczesując Atlantyk, ale niestety po kilkunastu godzinach bezowocnego szukania udaliśmy się do portu przeznaczenia.
W Duali na statek wszedł przysłany samolotem z Polski nowy kapitan.
Dosyć szybko zorientowaliśmy się, że to oficer MO lub SB, gdyż dowodzenie statkiem przejął pokładowy chief (I oficer) a nowy kapitan bardziej interesował się zaginionym i jego kontaktami z załogą niż nawigacją czy załadunkiem. Statek odbył rejs zgodnie z rozkładem, odwiedził kilkanaście portów Afryki Zachodniej i wrócił tym razem nie do Szczecina a do Gdańska.
Kiedy statek wracał z rejsu do Gdyni lub Gdańska, witały go oczywiście rodziny marynarzy z załogi.
Tym razem rodzinom nie pozwolono wejść na pokład, żony z dziećmi mogły jedynie pomachać do mężów lub tatusiów i krzyczeć do stojących na burcie z nabrzeża. Bo przy trapie stanęli umundurowani milicjanci, a nie umundurowani śledczy weszli na statek. Przesłuchania i w pewnym sensie przeszukiwanie statku i kabin trwało ze dwa dni, po którym marynarzom zezwolono na kontakt z rodzinami.
Ale i tak wciąż codziennie pod statek podjeżdżały służbowe Warszawy lub Nysy i zabierały kilka osób z załogi na przesłuchanie do siedziby MO i SB w Gdańsku na ulicę Okopową. W areszcie śledczym co 48 godzin zmieniano zatrzymanych z załogi chcąc ich "zmiękczyć". Tak, aż prawie cała załoga się przez areszt przewinęła.
Wreszcie śmierć kapitana uznano za samobójstwo (innego wyniku być nie mogło), jednak w wyniku śledztwa wykryto "wielkie", niegodne marynarza marynarki handlowej ludowego państwa przestępstwa przemytnicze załogi.
Bo przemyt to mogli uprawiać marynarze krajów kapitalistycznych, a ci z krajów demokracji ludowej nie. Tak uważali partyjni sekretarze i inni "komisarze".
Tyle, że ci kapitalistyczni marynarze jak już, to zajmowali się przemytem, na którym zarabiali setki tysięcy dolarów. My, ze swoim marynarskim biznesem co najwyżej dorabialiśmy kilkaset zielonych.
Może też dlatego marynarz armatora zachodniego mógł zejść ze statku, opuścić go w porcie, który mu odpowiadał, a później zamustrować na statek, który płynął tam, gdzie temu marynarzowi "było po drodze". Od tego mieli książeczki żeglarskie. Nasze, mimo, że podobne i na naszych też było dumnie wydrukowane "Seamen Book" zastępowały nam za granicą paszporty a w kraju dowody osobiste.
A w wyniku tego śledztwa w Gdańsku wiele osób z załogi zwolniono z pracy w PLO uzasadniając to (autentycznie) "utratą przez armatora zaufania do wyżej wymienionego" oficera lub marynarza.
A wracając do stewarda Staszka z Orawy, to on do tego "podpuszczania" go przez starszych kolegów podchodził z dużą dawką samokrytyki i humoru. Ale wszystko do czasu, bo za mocno nie dawał Staszek sobie w kaszę dmuchać (w końcu był przecież Góralem). Pewnego razu kiedy starszy stażem steward Władek pozwolił sobie na zbyt mocne i drwiące naśmiewanie się ze Staszka, ten szybko sprowadził go (w sensie dosłownym też) do parteru i wytłumaczył, "że co za dużo to nie zdrowo". Później Władek mówiąc coś o Staszku wymawiał to "wielkimi literami"...
Po zejściu z Krzywoustego spotykałem Staszka dosyć często w Trójmieście, później kiedy ja już nie pływałem spotkaliśmy się kilkakrotnie w Nowym Targu.
Pływał u zagranicznych armatorów, na tzw. "wycieczkowcach" a także w "Royal Caraibien Line". Co się z nim teraz dzieje, nie wiem, a wspominam go dlatego, że zapytał o niego nasz wspólny znajomy z Krzywoustego obecnie starszy mechanik Bogdan.
Też go mile wspomina, a w szczególności wspólną podróż pociągiem z Gdyni do Krakowa.
Ale o tych podróżach pociągiem następnym razem.
PS
Mam znajomego marynarza był/ jest mechanikiem, ale "zaginął" z Tajka. :):).
Ma na imię
Andrzej ( Pajtek).
-
NIERUCHOMOŚCI | sprzedaż
Sprzedam Tartak Gogolin ( województwo opolskie ) 1,870 ha Hala , Trak Bydgoski dolnonapędowy Wielopiła Trak taśmowy 2 wanny do impregnacji Ładowarka Furukawa i Komatsu Stacja benzynowa Kontenery mieszkalne Garaże Cena 5 200 000 zł tel.600832298. -
PRACA | dam
Nowo otwarta restauracja na Krupówkach zatrudni na stałe OSOBĘ Z DOŚWIADCZENIEM W PRZYGOTOWYWANIU BURGERÓW I KEBABÓW. Proszę o wysłanie kontaktu na mail: niemcowna@o2.pl -
MOTORYZACJA | sprzedaż
SKUTER INWALIDZKI ELEKTRYCZNY. 784 950 106. -
PRACA | dam
Recepcjonista do obsługi apartamentów w Białce Tatrzańskiej. Oferujemy stabilne zatrudnienie i atrakcyjne wynagrodzenie. Zainteresowanych prosimy o kontakt pod numerem 692 477 200 i przesłanie CV na adres m.koszarek@gorskagrupa.pl. -
NIERUCHOMOŚCI | sprzedaż
Sprzedam BACÓWKĘ, nowo wybudowaną na Sralówkach. 515 503 494, 18 265 39 77. -
SPRZEDAŻ | zwierzęta
Dwa KONIE POCIĄGOWE 9.500 zł/szt. 790 759 407. -
SPRZEDAŻ | budowlane
STEMPLE BUDOWLANE 6 zł/szt. DESKI SZALUNKOWE 600 zł/kubik. WIĘŹBA 950 zł/kubik. 790 759 407. -
SPRZEDAŻ | różne
DREWNO OPAŁOWE 160zł/ m3. 790 759 407. -
SPRZEDAŻ | budowlane
DOM Z PŁAZÓW CIOSANYCH 10x8m - do przeniesienia. 790 759 407. -
SPRZEDAŻ | budowlane
DESKI Z OFLISEM na szałasy. 790 759 407. -
NIERUCHOMOŚCI | wynajem
DO WYNAJĘCIA LOKAL HANDLOWO-USŁUGOWY 110m2 W CENTRUM NOWEGO TARGU, UL. KRZYWA. 608 806 408 -
PRACA | dam
RESTAURACJA W KOŚCIELISKU ZATRUDNI: KUCHARZY, POMOCE KUCHENNE, KELNERÓW. 608 806 408 -
PRACA | dam
DORYWCZO - SPRZĄTANIE W KOŚCIELISKU. 608 806 408 -
PRACA | dam
KOŚCIELISKO - OSOBĘ DO OBSŁUGI IMPREZ: WESELA, KOMUNIE, CHRZCINY. 608 806 408 -
PRACA | dam
DO PRACY W PENSJONACIE W KOŚCIELISKU z możliwością zamieszkania. 608 806 408 -
MOTORYZACJA | kupno
KUPIĘ KAŻDEGO MERCEDESA SPRINTERA. 531 666 333. -
MOTORYZACJA | kupno
KUPIĘ KAŻDĄ TOYOTĘ. OSOBOWE, TERENOWE. CAŁE LUB USZKODZONE. 531 666 333. -
PRACA | dam
RESTAURACJA W ZAKOPANEM ZATRUDNI KELNERA-KELNERKĘ W SYSTEMIE ZMIANOWYM (8 GODZINNYM). 512351742 ZAMOYSKIEGO 2 watra@zakopane-restauracje.pl
Tel.: 512351742 -
PRACA | dam
Piekarnia w Zakopanem zatrudni EKSPEDIENTKĘ. Bardzo dobre warunki pracy. 604 102 804, 602 285 793. -
PRACA | dam
Piekarnia w Zakopanem zatrudni KIEROWCĘ. Dobre warunki pracy. 604 102 804, 602 285 793. -
USŁUGI | budowlane
OCIEPLANIE PODDASZY WEŁNĄ MINERALNĄ, ADAPTACJA PODDASZY, ZABUDOWA GK. 660 079 941. -
USŁUGI | budowlane
KOMPLEKSOWE WYKOŃCZENIA WNĘTRZ, MALOWANIE, PANELE, MONTAŻ DRZWI, ŁAZIENKI, ZABUDOWY GK. 660 079 941. -
NIERUCHOMOŚCI | kupno
Kupię DOM do 100.000 zł. 500 221 028. -
USŁUGI | inne
WYCINKA, PRZYCINKA DRZEW W TRUDNYCH WARUNKACH - 691 317 098. -
SPRZEDAŻ | zwierzęta
Owczarek podhalański. 501816189
Tel.: 501816189 -
NIERUCHOMOŚCI | sprzedaż
Sprzedam LAS w Łopusznej. 18 28 560 60. -
PRACA | dam
Wspólnota Mieszkaniowa INFINIUM - Aleje 3 Maja 5 w Zakopanem - POSZUKUJE FIRMY ŚWIADCZĄCEJ USŁUGI SPRZĄTANIA BUDYNKU (klatki schodowe, korytarze, itp.) ORAZ TERENU ZEWNĘTRZNEGO. Kontakt w sprawie zakresu do złożenia oferty tel. 889 18 91 54 - zarządca nieruchomości. -
PRACA | dam
Pensjonat w Zakopanem zatrudni POKOJOWĄ - 666 37 83 57. -
PRACA | szukam
KUCHARKA, POMOC KUCHENNA, POSPRZĄTAM. 796 358 958. -
PRACA | dam
Zatrudnię pracowników budowlanych, ekipy, podwykonawców. 601 508736. -
USŁUGI | budowlane
MALOWANIE DACHÓW I ELEWACJI. 602 882 325. -
USŁUGI | budowlane
USŁUGI BLACHARSKO-DEKARSKIE, KRYCIE I PRZEKRYCIA DACHÓW, KOMINY, BALKONY, RYNNY, GZYMSY, FASADY. 889 388 484. -
USŁUGI | budowlane
KAMIENIARSTWO, ELEWACJE, OGRODZENIA - WSZYSTKO Z KAMIENIA. 509 169 590. -
NIERUCHOMOŚCI | sprzedaż
DZIAŁKA BUDOWLANA W MURZASICHLU 19 arów, kameralna. 517 018 380 -
SPRZEDAŻ | różne
NOWE KILIMY RĘCZNIE TKANE (z owczej wełny). Wzór: jarzębina (60/80). Tel. 793 887 893 -
SPRZEDAŻ | różne
Sprzedam GOBELIN - pejzaż zimowy - (145/80). TORBY JUHASKIE. Tel. 793 887 893 -
USŁUGI | budowlane
OGRODZENIA, www.hajdukowie.pl. 692 069 284. -
SPRZEDAŻ | różne
DREWNO KOMINKOWE. 501 577 105.