Poronin: Dręczyli swoją ofiarę, zarzucili sznur na gałąź

Tyle bowiem Stanisław F. winny był za uzdę, którą nabył rok wcześniej. Cała trójka - sprawcy i ofiara byli wcześniej kolegami. Łączyła ich wspólna pasja - konie.

Józef G. z Poronina i Michał R. z Białego Dunajca postanowili pieniądze w końcu odzyskać. Odwagi dodawał im wypity alkohol. Było ok. godz. 20. Swojego dłużnika zastali u znajomych w Zakopanem, podczas biesiady w ogrodzie, również zakrapianej alkoholem. Stanisław F. już na dzień dobry został pobity i skopany. 23-latek uciekł do łazienki, by obmyć się z krwi. Próbował uciec przez okno. Napastnicy go jednak dopadli i wsadzili do samochodu, którym kierowała dziewczyna jednego z nich. Skrępowali mu ręce linką.

Jeździli po Zakopanem, Poroninie, zatrzymywali się kilka razy. Kopali go po całym ciele, bili, dusili, założyli nawet na szyję sznur. Stanisław F. twierdził, że zarzucili już sznur na gałąź i chcieli powiesić. Napastnicy twierdzili, że tylko ciągnęli go po ziemi. Wyraźna bruzda wisielcza na szyi jest ewidentnym dowodem dla prokuratury potraktowania ofiary przez sprawców. Wielokrotnie grozili, że go zabiją. W pewnym momencie rozebrali ofiarę do majtek. Chłopak - jak zeznał potem - kilkakrotnie mdlał. Ci żądali zwrotu pieniędzy. Ponieważ nie miał, kazali dzwonić po znajomych. Telefoniczne rozmowy nic nie dały. Stanisław F. postanowił szukać ratunku u swojej babci. Bandyci zawieźli go do niej, ale przerażona kobieta nie miała takiej kwoty. Zabrali więc z powrotem pokrwawionego chłopaka i odjechali.

Po gehennie trwającej kilkadziesiąt minut  Stanisław F. w końcu odzyskał wolność. Jak sam twierdzi, uderzył jednego z nich kamieniem w głowę i zdołał uciec. Sprawcy podają inną wersję - zgodnie twierdzą, że po prostu go wypuścili.

Mężczyzna trafił do szpitala z ranami na całym ciele i śladem po zadzierzgniętym na szyi sznurze.

Obydwaj panowie zostali zatrzymani i aresztowani tymczasowo na 2 miesiące. Prokurator Mirosław Kozak postawił im 2 zarzuty: działanie przemocą celem wymuszenia zwrotu pieniędzy oraz pozbawienie wolności połączone ze szczególnym udręczeniem, za co grozi kara od 3 do 15 lat pozbawienia wolności.

Zarzutów nie postawiono kobiecie, która siedziała za kierownicą. Jak tłumaczy prokurator, dziewczyna płakała, krzyczała, żeby go zostawili. W końcu wyrzuciła ich z samochodu i zatelefonowała na policję.

Beata Zalot