Tych, którzy książki nie znają informuję, że pierwsze wydanie „Sklepu Potrzeb Kulturalnych” ukazało się w roku 1999. Książka okazała się bestsellerem, ale jej autor nie stał się na szczęście celebrytą. Antoni Kroh jest z wykształcenia etnografem, a poza tym znanym pisarzem, historykiem kultury, tłumaczem, szwejkologiem, przewodnikiem tatrzańskim, wybitnym gawędziarzem, interesującym człowiekiem obdarzonym wieloma talentami. Kiedyś mieszkał w Zakopanem i pracował w Muzeum Tatrzańskim. Dziś mieszka w Nowym Sączu, ale kontaktów z Podhalem nie zerwał. Przeciwnie – starannie je pielęgnuje. Czego jednym z dowodów jest jego książka – wspomniany „Sklep Potrzeb Kulturalnych po remoncie” – dotycząca Podhala, góralszczyzny, Bukowiny Tatrzańskiej oraz historii i kultury naszego regionu, która stała się nie tylko bestsellerem, ale pozycją klasyczną. Miała wiele wydań, ale to najnowsze jest znacznie zmienione.
Zamiast subiektywnej własnej recenzji proponuję rozmowę z autorem – niech on tłumaczy się z wprowadzonych zmian. O ile mnie pamięć nie myli „Tygodnik Podhalański” nie pisał nic na ten temat. A książka wciąż jest aktualna i obecna na półkach księgarskich. Poniżej pierwszy fragment rozmowy. Jeżeli spotka się z przychylnym przyjęciem i zainteresowaniem z Państwa strony, obiecuję ciąg dalszy.
– Najnowsze wydanie Twojej książki nosi znacząco zmieniony tytuł, który brzmi „Sklep Potrzeb Kulturalnych po remoncie”. Skąd ta zmiana?
– „Sklep” absolutnie wymagał remontu, ponieważ skończyłem go pisać dwadzieścia lat temu. Potem przez pięć lat chodziłem w Krakowie od Annasza do Kajfasza żeby mi go wydali. Bardzo to było ciekawe. Najmilej wspominam pewne znane wydawnictwo, gdzie młody człowiek w wieku mojego syna, pogładził mnie po ramieniu i powiedział: „Pan się nie martwi, pierwsze koty za płoty”. Bardzo to było ładne, a potem przypadkowo przeczytałem w gazecie, że Wydawnictwo Prószyński i spółka szuka nowych tekstów. No więc, myślę sobie, co ryzykuję? Pół paczki papieru i fatygę pójścia na pocztę, tak? Ale zyskuję pewność, że zrobiłem w tej sprawie wszystko co mogłem.
No i wysłałem tekst, a po kilku tygodniach telefon, że jak będę w Warszawie, żebym był łaskaw ich odwiedzić. Kiedy ich odwiedziłem, to miła pani mówi mi na dzień dobry: „napisał pan świetną książkę, szalenie interesującą”. Pozostaje otwartym pytanie jak to się dzieje, że w siedmiu znanych krakowskich wydawnictwach książkę odrzucają, mniejsza już w tej chwili o to w jakiej formie, natomiast w innym wydawnictwie mówią na dzień dobry, że jest to książka świetna, wydają, no i prawdopodobnie zarabiają na niej trochę. Najprostsze wytłumaczenie jest takie, że po prostu w tamtych wydawnictwach nikt tej książki nie przeczytał i ja się temu wcale nie dziwię.
Maszynopisów autorów geniuszy po sześćdziesiątce, którzy nie nauczyli się jeszcze jak dojść do gabinetu szefa jest tyle, że biedna redaktorka w wydawnictwie ma powiedzmy sto teczek, a z tych stu teczek musi wyciągnąć trzy, cztery, bo więcej nie da rady. Musi znaleźć rzeczy coś tam warte. Wobec tego zupełnie naturalna jest nienawiść do autorów ze strony redaktorów. Ja to wiem, bo byłem wewnętrznym recenzentem w paru wydawnictwach i wiem z jakim obrzydzeniem brałem do ręki niektóre książki, o których było wiadomo z góry, że to strata czasu. Potem minęło kilkanaście lat, książka żyła i żyje, ale wymagała remontu.
– Zmiany są dość istotne i można chyba powiedzieć, że to w dużej mierze nowa książka.
– Zmiany były konieczne. Po pierwsze – niektóre dowcipy zjełczały. Opowiadanie dowcipów typu „Lenin w Poroninie”, albo „Lenin na Rysach”, to jest mniej więcej tak, jak opowiadanie starych dowcipów o teściowej, o blondynce, albo „jak przyszła baba do lekarza”. Już po prostu nie wypada. Po drugie – powstały na Podhalu zupełnie nowe zjawiska, których nie można zignorować w książce o Podhalu, która ma jakieś pretensje do ujęcia całości. Pewien góral zresztą z pochodzenia, doktorant na dialektologii, zbierał przydomki góralskie we wsi. Jego tam znali od któregoś pokolenia, zbierał te przydomki, aż wreszcie przestano mu odpowiadać na pytania, wyganiano go z chałupy, odpowiadano opryskliwie. Co się okazało? Ktoś puścił plotkę, że jak się Unia Europejska dowie, że każdy góral ma przydomek, to nie dadzą pieniędzy na drogę. Więc tego rodzaju historie są ciągle obecne. Etnograf to jest człowiek, który zawsze przychodzi za późno. Bardzo wiele form folkloru ginie.
Co się dzieje na przykład z małżeństwami? Jeśli góral się żeni z nie góralką, albo góralska dziewczyna wychodzi za mąż za nie górala – jak się zachowuje rodzina? To są dramaty, to są tragedie. To bardzo ciekawy problem badawczy, oczywiście dla niektórych to dramat. Poza tym ciekawi mnie ta bardzo interesująca skłonność górali do samozagłady. Gdyby nie grupa ludzi, którzy wtedy mieli władzę, która zdołała wygnać przerażająco wysoką liczbę owiec z Tatr, to co by było z dzisiejszą przyrodą tatrzańską, można by spytać? Byłaby tragedia, byłaby ruina.
Taka sama ruina jest z budownictwem. Prawo budowlane – jak to mówią na Podhalu – „u nas się nie przyjęło”. No a skoro się nie przyjęło, to jest trzy razy tyle budowli ile było za mojej młodości, a wody jest tyle samo. Kwestia dwupasmówki, czy ta dwupasmówka będzie iść przez Szaflary i Biały Dunajec, czy przez Bukowinę, to jak w Szwejku – czy woli pan być rozstrzelany czy powieszony? Mniej więcej tak.
Poza tym istnieje masa ciekawych zjawisk, na przykład formy religijności pomieszane z folklorem, jakoś nikt nie miał chyba dotychczas odwagi ich opisać. Także forma przynależności etnicznej – kto jest, a kto nie jest góralem, rozmaite niuanse tej sytuacji. Jest masa rozmaitych, ciekawych tematów, ja je próbowałem umieścić w nowym wydaniu – przepracowanym, wzbogaconym i skróconym. Jeden nowy, duży rozdział to jest historia Muzeum Tatrzańskiego.
– Już tytuł tego rozdziału: „Muzeum Tatrzańskie – pierwsza i ostatnia miłość”, świadczy o Twoim emocjonalnym stosunku do tej firmy.
– Wiele się zmieniło od czasów kiedy ja tam byłem, to znaczy od lat sześćdziesiątych, kiedy to była taka zarośnięta mchem nora dla starszych, powojennych pań, które w czasie wojny strasznie dużo przeszły, a potem chciały mieć święty spokój. I pojawił się młody wariat – czyli ja –dwudziestokilkuletni, jeszcze nie magister, który miał szalone pomysły i wobec tego wszystkich dookoła denerwował. Późne lata sześćdziesiąte. Właściwie było dwóch – w dotychczasowej historii muzeum – godnych wspomnienia dyrektorów, mianowicie Juliusz Zborowski i Teresa Jabłońska. Juliusza Zborowskiego tylko widziałem na ulicy, kiedy byłem małym chłopcem, tak, że to co wiem, to wiem z literatury, jeśli zaś chodzi o Teresę Jabłońską to obserwowałem to muzeum od początku kiedy została dyrektorem, aż do jej odejścia. Otóż, to absolutny fenomen, że z omszałego pensjonatu dla starszych pań i dla ludzi, którzy chcą mieć święty spokój, przepoczwarzyła to miejsce w nowoczesną, działającą, prawdziwą placówkę muzealną, która wydaje, publikuje, wystawia, organizuje. Muszę powiedzieć, że mam głęboki szacunek dla pani Teresy Jabłońskiej.
– Myślę, że siłą tej twojej książki, o której cały czas mówimy, są dwa aspekty i cudowne zbiegi okoliczności. Czyli to, że jako młody chłopak znalazłeś się w Bukowinie i wszedłeś siłą rzeczy, mieszkając tam przez lat kilka, w tę społeczność – chodziłeś tam do szkoły, miałeś kolegów. A z drugiej strony to, że potem skończyłeś studia etnograficzne i miałeś możliwość wtórnej analizy, przemyślenia swojego uczestnictwa w tej kulturze, opartego na własnej etnograficznej wiedzy i etnograficznym warsztacie. Rozumiem że w tej nowej wersji więcej jest takiego spojrzenia etnografa, spojrzenia z zewnątrz, bo już od dawna na Podhalu nie mieszkasz, choć często bywasz. Na ile ona jest radykalnie przebudowana, na ile ten remont „Sklepu” jest remontem generalnym?
– W nowym „Sklepie” po remoncie zostanie kilka rzeczy. Zostanie po pierwsze ironia. Patrzę na świat ironicznie, taką po prostu mam budowę. Zostanie miłość do Podhala – od dzieciństwa do dzisiaj, w tym miłość do Muzeum Tatrzańskiego, i zostanie ciekawość. Dla mnie Podhale to jest kropla, w której odbija się ocean rozmaitych zjawisk. Zjawisko „swój-obcy”, zjawisko auto-wmawiania sobie, samouwielbienia, zjawisko „rzeczywistość a wizje” – bardzo ciekawe, zjawisko „jesteś nasz – nie jesteś nasz”, oraz wiele innych pozostawiłem. Natomiast nowe rzeczy, które pozbierałem, to są rzeczy, które się dzieją na Podhalu w ciągu ostatnich lat dwudziestu i które obserwuję z uwagą. Poprawię również parę rzeczy.
Dobrzy czytelnicy zwrócili mi uwagę na błędy jakie porobiłem. Błędem był opis pogrzebu Józefa Krzeptowskiego, świadkowie tego pogrzebu opowiedzieli mi to inaczej, tak, że cały fragment został wymieniony. Inaczej widzę dziś sprawę socrealizmu na Podhalu. Jak wiadomo socrealizm w Polsce, który trwał kilka lat, opierał się również na kulturze ludowej, ale przecież kulturą ludową fascynowali się przed socrealizmem przedstawiciele romantyzmu, pozytywizmu, neoromantyzmu, Młodej Polski, ekspresjonizmu i tak dalej. Całe pokolenia. Więc socrealizm tylko wszedł w stare koleiny, tylko udawał, że jest kontynuatorem, bardzo ciekawa rzecz – mianowicie na kogo się powołują kontynuatorzy? To jest temat, który starałem się uwzględnić. Tak, że główne nowe tematy w wyremontowanym „Sklepie” to jest Muzeum Tatrzańskie i postacie Muzeum Tatrzańskiego, nowe zjawiska ostatnich dwudziestu lat, które wymykają się i badaniom naukowym i obserwacji oraz ciągle są przedmiotem mitów i stereotypów.
ciąg dalszy nastąpi wkrótce…
Antoni Kroh, Sklep Potrzeb Kulturalnych po remoncie. Wydawnictwo MG, Warszawa, 2013, ss. 464.
Scena A2, Sklep Potrzeb Kulturalnych wg Antoniego Kroha. Premiera 22 marca (sobota), godz. 20:00, Grand Hotel Stamary.