Bo złodziej jest goły

Pod koniec maja prokuratorzy zakończyli skomplikowane śledztwo i skierowali akt oskarżenia do sądu. Dochodzenie w sprawie serii kradzieży krów trwało prawie rok. Do spektakularnych rabunków dochodziło w okresie od czerwca do sierpnia ubiegłego roku na pastwiskach 3 miejscowości: Klikuszowej, Lasku i Pyzówki. W sumie łupem rabusiów padło 5 sztuk bydła o wartości ponad 16 tys. zł. Złodzieje nie pogardzili też elementami elektrycznego pastucha. Bydło uprowadzone z pastwisk trafiało do 2 okolicznych ubojni.

Jak szybko ustaliła policja, za kradzieżami stała trójka młodych ludzi. Mózgiem całej operacji był 23-latek Marcin B. Pomagali mu: rówieśnik Piotr M. oraz 18-latek Grzegorz W. Głównemu oskarżonemu śledczy postawili łącznie 22 zarzuty. Bardziej spektakularną część aktu oskarżenia stanowi wątek kradzieży elementów trakcji kolejowej pomiędzy Laskiem a Sieniawą. Straty przekroczyły 70 tys. zł. Jednak bardziej bolesna dla zwykłych rolników jest sprawa kradzieży bydła. Złodzieje rabowali je trzykrotnie. Z pastwiska w Klikuszowej zabrali 2 sztuki. Z łąki w Lasku - kolejne 2 jałówki i jeszcze krowę z pastwiska w Pyzówce.

Podczas przesłuchania wszyscy 3 oskarżeni przyznali się do winy i zgodzili dobrowolnie poddać karze. W wypadku Marcina B. prokurator domagał się 2 lat więzienia w zawieszeniu. Przed pobytem w więzieniu uchroniła 23-latka opinia... biegłych psychiatrów. Kilka tygodni temu odbyła się pierwsza rozprawa, która miała być też ostatnią. Pokrzywdzeni stawili się w sądzie w komplecie. Oskarżonych tam jednak nie spotkali. - Sędzia nam tłumaczył, że stawiennictwo oskarżonych nie było obowiązkowe. Strasznie nas to zdenerwowało. Nie zgodziliśmy, się, żeby zapadł wyrok. Bo chcieliśmy chociaż tym zbójom popatrzeć w oczy - nie ukrywa podenerwowania pan Andrzej, który przez złodziei stracił bydło warte 7 tys. zł. - Zabrali mi jałówkę, która się miała ocielić za 2 tygodnie. Sprzedali ją w rzeźni w Spytkowicach. A zakład masarski ją kupił i zabił, mimo że była bez paszportu, kolczyków, w dodatku - zapłacili za mięso jakieś śmieszne pieniądze. Mimo to na paserów nie ma mocnych. Prokurator nam powiedział, że będą odpowiadali w innym postępowaniu. A my mamy spokojnie czekać. Ale jak tu czekać? Człowiek poniósł stratę i pieniądze są mu już dziś potrzebne. Tymczasem nikt się specjalnie nie spieszy, żeby nam powetować stratę.

- Nawet nie wiemy, do kogo pójść po odszkodowanie. No bo oskarżeni są goli jak święci tureccy. Wszyscy bez majątku, bez dochodu. I co z takim zrobić? Komornika nasłać? Co mi z tego, że będę dostawał po 10 zł miesięcznie przez 10 lat - nie ukrywa poirytowania pan Stanisław, poszkodowany przez złodziei mieszkaniec Pyzówki.

Rolnicy nie kryją rozgoryczenia. Trudno im zrozumieć wymagające czasu, prawne procedury. - Podam taki przykład. Policja zabezpieczyła przy tych złodziejach ponad 2 tys. zł w gotówce. Zabezpieczyli też łańcuchy, które zostały skradzione razem z krowami. Ale oddać nam nawet tych dowodów rzeczowych nie chcą. Można się uśmiechać, a przecież taki łańcuch też swoją wartość ma. Chcąc w sklepie kupić, trzeba stówkę z kieszeni wyciągnąć - obrazują rolnicy. Ich zdaniem odpowiedzialność finansową za poniesione straty powinni ponieść właściciele rzeźni, którzy odkupili od złodziei skradzione bydło. - Tam jest kasa. Przecież wiedzieli, co biorą. Bydło bez papierów, za psie pieniądze. Jednym słowem - trefne - wyjaśnia Stanisław.

Józef Palenik, szef nowotarskiej prokuratury, potwierdza, że rolnicy muszą się uzbroić w cierpliwość. Tłumaczy, że sprawą podstawową jest doprowadzenie do końca postępowania karnego. Sprawa musi się zakończyć prawomocnym wyrokiem. Musi być dokładnie określony sprawca. To otwiera drogę do dochodzenia rekompensaty na drodze cywilnej, a także jest pretekstem do wszczęcia sprawy karnej wobec paserów. - Najczęściej sąd sam inicjuje takie postępowania - podkreśla szef prokuratury. - Wszystko zależy od sprawnego przebiegu procesu karnego wobec złodziei - podkreśla.

mk